Latkowski.com Latkowski.com
Powrót

2022-03-05

Kryptonim Elita, czyli o sprawie starachowickiej

Autentycznie wtedy zastanawialiśmy się, czy przypadkiem za chwilę nie dojdzie na przykład do rozwiązania naszej komórki. Do tego nie doszło. Myślę, że to już byłoby za grubo, nawet dla nich. Po sprawie starachowickiej rzeczywiście te różne złe rzeczy, które miały miejsce w CBŚ, zaczęły przybierać na sile, no i, moim zdaniem, to doprowadziło do rozpadu operacji specjalnych. Zresztą politycy chcieli wówczas zlikwidować całe Centralne Biuro Śledcze.

Afera-Starachowicka-przykrywkowcy-Latkowski-policja.JPG

Dzisiaj znów przypomniano o sprawie Starchowickiej. Poniżej na podstawie dwóch książek [napisanej z Piotrem Pytlakowskim "Biuro Tajnych Spraw. Kulisy Centralnego Biura Śledczego" (2012) i mojej „Podwójna gra” (2021)] opowiedzmy o tej sprawie, wokół której narosło sporo mitów.

Operacja Elita, taki kryptonim nosiła ta sprawa, w 2003 roku doprowadziła do rozbicia gangu handlującego narkotykami i bronią i powiązanego ze starachowickimi samorządowcami. W trakcie operacji prowadzonej w Świętokrzyskiem doszło do przecieku, za który odpowiedzialni byli posłowie SLD i ówczesny wiceminister spraw wewnętrznych. Mimo to operacja zakończyła się sukcesem, grupa przestępcza została rozbita, kilkanaście osób aresztowano. Za ujawnienie tajemnicy skazany został przez sąd wiceminister Zbigniew Sobotka (ułaskawiony następnie przez ówczesnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego) oraz kilku samorządowców ze Starachowic. Z zarzutu o ujawnienie tajemnicy uniewinniony został komendant główny policji nadinspektor Antoni Kowalczyk.

Przeciek do mediów w słusznej sprawie

Lipiec 2003 roku. Radio Białystok i „Rzeczpospolita”, piórem dziennikarki Anny Marszałek, ujawniły, że doszło do przecieku z przykrywkowej operacji w Starachowicach. Media zaalarmowały, że narażono życie funkcjonariuszy CBŚ, ostrzeżono gangsterów i chociaż sprawa się wydała, to trwają próby wyciszenia skandalu.

Tak naprawdę operacja „Starachowice” (policyjny kryptonim „Elita”) zaczęła się w 2002 roku, a jej finał nastąpił w marcu 2003. Opierała się głównie na dwóch funkcjonariuszach pracujących pod przykryciem. 

Opisaliśmy ją z Piotrem Pytlakowskim na podstawie rozmów z kilkoma osobami dobrze znającymi kulisy tej akcji. Aby ukryć ich tożsamość, połączyliśmy je w jedną osobę i nazywamy „naszym rozmówcą”.

– Pracowali w parze – opowiada nasz rozmówca, który postanowił wreszcie odkryć kilka kart starej już sprawy, by odkłamać to, co wokół niej narosło. – Ale odpowiedzialność ciążyła głównie na Mirku, tak go nazwijmy.

O policjancie Mirku mało wiadomo. Pracował na etacie przykrywkowym w wydziale kryminalnym jednej z komend powiatowych. Sprawa o kryptonimie „Elita” była jedną z bardzo wielu, które realizował jako przykrywkowiec. W sumie brał udział w kilkudziesięciu operacjach.

– A to nie jest przesadna wydajność? Nie ściąga na niego zagrożenia? – zapytaliśmy naszego rozmówcę.

– Jest. Ale prowadzono odpowiedni monitoring, który miał ich zabezpieczać, żeby się nie zdradzili w tym samym miejscu w różnych rolach. To był specjalny system, który miał ich chronić. Poza tym Mirek pracował dużo za granicą. Polskę generalnie ma spaloną. Najwięcej pracował w Niemczech, ale także na Litwie, w Kaliningradzie, na Łotwie, w Anglii. To było w ramach współpracy z zachodnimi służbami. Mirkowi było łatwiej wniknąć w tamto środowisko niż im, tym bardziej że oni mają trochę inny system prawny i w ogóle niechętnie zbliżają się do ludzi ze Wschodu. W zamian pomagali nam w naszych sprawach.

– Jak się zaczęły Starachowice?

– Wpierw akcję robił samotnie nasz przykrywkowiec. Pojawiły się problemy: nasz wprowadzający (przestępca współpracujący z policją) dokonał denuncjacji przykrywkowca. Chłopak też miał problem z poradzeniem sobie emocjonalnie ze stresem. Nie wytrzymywał ciśnienia. Mirek miał wszystko odkręcić. Przejąć na siebie cały ciężar.

– O co tam chodziło?

– Narkotyki, broń, uprowadzenia, wymuszenia, podpalenia. Dosyć mocna grupa lokalna, która pomału przejmowała kontrolę nad miastem. 

– Czy to miało przełożenie na samorząd?

– Tak, oni już zaczęli legalizować swoje interesy. Oprócz tego, że robili to, co robili, otwierali też firmy. Stawali się taką półką, do której lada moment trudno byłoby dotrzeć, bo te pieniądze zostałyby wyprane. I o to chodziło, to była idea podstawowa, a nie żadne, jak się później mówiło, dążenia do obalenia rządu. To są bzdury.

Rozmowa posła ze starostą

W marcu 2003 roku postanowiono zakończyć sprawę o kryptonimie „Elita”. Miało dojść do ostatniej monitorowanej przez Centralne Biuro Śledcze transakcji. Mieli kupić tabletki ecstasy i broń od Leszka. Zakup zaplanowano na dwudziesty szósty marca. Tego dnia około ósmej rano poseł SLD Andrzej J. telefonuje do starosty starachowickiego Mieczysława S. Oto treść ujawnionego zapisu z podsłuchu obu panów:

J. – Co się dzieje? Wiesz?

S. – Czemu?

J. – Tylko żebyś zachował spokój, kolego.

S. – Tak jest.

J. – Słuchaj, bo tutaj nam wczoraj… dostałem od ministra spraw wewnętrznych taki sygnał, że wiesz, że gdzieś tam cię namierzyli.

S. – No…

J. – Rozumiesz, no, policja.

S. – Mnie?

J. – No.

S. – Ale z czym?

Bohaterów było wielu

Epilog sprawy był gorzki dla tych, którzy ją prowadzili, ryzykując własne życie. Mirek i jego partner nie otrzymali nagrody ani awansu. W centrali CBŚ zapanowała fatalna atmosfera, nikt nie chciał się identyfikować ze sprawą „Elita”. 

– Na początku grożono, że wszystkich biorących udział w akcji wyrzucą z pracy, potem była opcja zero, czyli wszyscy, którzy dotknęli się sprawy starachowickiej, zostaną wyrzuceni z zarządu… „Ja was wszystkich wypierdolę”, usłyszeli…

– Kto tak powiedział?

– Jeden z wierchuszki. Chłopcy, którzy robili Starachowice, byli przecież zdrajcami, wystąpili przeciwko ich interesom, oni mogli potracić stołki, należało więc chłopaków ukarać, za co nagroda? Ci, co chcieli ściąć im głowy, bohaterami zostali dopiero później, jak się coś zmieniło. I dobrze było być tym, który robił Starachowice.

– O co chodziło ?

– Na początku powstała z tego histeria i panika. Obrzydliwe w tym wszystkim było to, że uważano ich za zdrajców, chciano wyrzucić, a później się okazało, że ci wszyscy, którzy ich prześladowali, byli bohaterami… Dzięki nim zrobiono Starachowice, a nie dzięki tej dwójce przykrywkowców… To jest obrzydliwe.

– Legenda była taka, że Anka, która ujawniła przeciek, dostała to od Rapackiego, a Rapacki w interesie służby poinformował media, żeby ujawniły prawdę. Potem się okazało, że jako pierwsze podało to Radio Białystok.

– Jak „w interesie służby”? Przecież nie o to chodziło. Tu były zagrożone interesy, kariery, stołki policyjne, gdy wyszło na jaw, że zrobiono ekipę rządzącą. Na szczęście poleciał rząd, gdyby nie poleciał, to straciliby stanowiska. Jakie interesy służby? Afera wybuchła w lipcu 2003, Rapacki odszedł dopiero w styczniu lub lutym 2004. Sztygar awansował, do Katowic poszedł i dostał generała.

Nasz rozmówca zamilkł, po chwili kontynuował:

– Szkoda, że ten, co szkodził od początku, pokazywany jest teraz jako bohater, a ludzie, którzy poświęcili na to parę lat, zostali potraktowani tak jak Tomek Warykiewicz, jak Wojtek Walendziak. Smutne, że porządnych ludzi się wyrzuca, bo nie jesteś nasz, nie zrobisz każdego świństwa na kiwnięcie palcem. To coś jest nie tak. 

Nikomu z przełożonych ta sprawa wówczas się nie podobała, a dzisiaj wszyscy gremialnie się nią chwalą

Z Pawłem Wojtunikiem rozmawiamy w jego gabinecie w siedzibie Centralnego Biura Antykorupcyjnego, od ponad dwóch lat jest tu szefem. Na biurku, w widocznym miejscu, pamiątkowa „złota przykrywka” – wręczana za udział w najniebezpieczniejszych operacjach, a dla niego wspomnienie o czasach, kiedy pracował jako agent pod przykryciem. Kiedy rozmowa schodzi na akcję w Starachowicach, Wojtunik się ożywia. Oto jego relacja:

„Byłem wtedy naczelnikiem wydziału w zarządzie operacji specjalnych, akurat trwało apogeum wypychania mojego szefa, Tomka Warykiewicza, z przykrywek. W Starachowicach jeździłem motocyklem. Jak się okazało, że z podsłuchu wynika, że jest przeciek, prowadzący, który miał ze mną kontakt, wywołał mnie, że mamy problem. Pojechałem do komendy to odsłuchać. Razem z prowadzącym i koordynatorem sami podjęliśmy decyzję, że kontynuujemy operację, nie było za bardzo, z kim się skonsultować. Wróciłem z powrotem w miejsce, gdzie miałem inne ciuchy, przebraliśmy się i pojechaliśmy tam z nimi. I wygraliśmy, bo faktycznie było nieprzyjemnie, była próba sił, próba wyciągnięcia naszego człowieka. Było miejsce, gdzie się ludzie przepakowywali z bronią. Było przygotowane miejsce na obrzeżach Starachowic, gdzie chciano naszego człowieka dowieźć, już stały tam samochody. Kiedy tam jechaliśmy, udało nam się zatrzymać jednego z bronią, drugi odjechał, był pościg, brawurowe akcje. Proszę pamiętać, że to było kilka tygodni po tragedii w Magdalence. 

Skończyło się procesowo, tamci wszyscy zostali skazani. Ja jeszcze zeznawałem ostatnio w wątkach byłego komendanta Kowalczyka. Najbardziej poszkodowany był właśnie Kowalczyk, stracił stołek komendanta głównego i długo włóczyli go po sądach, zanim został uniewinniony od udziału w przecieku. 

Pamiętam, że uśmiechaliśmy się, jak słyszeliśmy, że kolejni ludzie, którzy odchodzą z policji, odchodzą przez Starachowice. Przez Starachowice nikt nie odszedł ani nie został przez SLD zwolniony. Myśmy dostali medale zaraz po Starachowicach. MSWiA nie bardzo wiedziało, jak zareagować na to zdarzenie. Może trochę się przechwalam, ale sprawa nie zginęła, dlatego żeśmy się z Jarkiem Bednarskim, naczelnikiem CBŚ w Kielcach, uparli, że ją właściwie dokumentujemy. Teoretycznie tej podsłuchanej rozmowy mogło przecież nie być. To była rozmowa nasza, myśmy się uparli, żeby się zabezpieczyć, uzgodniliśmy, że Jarek niesie dokument natychmiast do dyrektora, ja wróciłem z bardzo mocnymi notatkami opisującymi treść. Nie wszyscy byli wtedy euforyczni, ani dyrektorzy, ani komendanci, że jest taka sytuacja. Chodzi o tę sytuację przecieku. Byliśmy świadomi, że mamy materiał, na którym jest mowa o naszym wiceministrze, i przez to doszło do pewnej zdrady naszych działań, co jest skandaliczne, i powiedzieliśmy sobie, że nie odpuścimy tych materiałów. Zbudowaliśmy z Jarkiem Bednarskim takie dokumenty. Sukces sprawy starachowickiej to nie jest zakup broni od tamtych ludzi. Sukces sprawy starachowickiej polega na tym, że nikomu z nas nie przyszło do głowy, żeby wykorzystać to dla zrobienia własnej kariery, nikt z nas nie dał się połamać, a było nas tylko kilku. 

Na początku przez miesiąc czy dwa byliśmy sami sobie. Po akcji zostaliśmy ściągnięci do Warszawy, to nie była rozmowa gratulacyjna. Dyrektorem CBŚ był Kazimierz Szwajcowski, a zastępcą komendanta Adam Rapacki. Szwajcowski nie biegał z tym do wiceministra Sobotki, tę sprawę zawiózł do niego Kowalczyk. Prosty mechanizm, Bednarski był nowym naczelnikiem w Kielcach, Kielce były po problemach kadrowych. Szwajcowski pochwalił się Kowalczykowi, że ma nowego supernaczelnika w Kielcach i za chwilę będzie taka sprawa. Dał mu plan akcji do podpisu. To później było kluczowe, bo zmieniliśmy ten plan, a w Starachowicach o tym wiedzieli i to było powtórzone na technice (podsłuchanej rozmowie). Kowalczyk chciał błysnąć u ministra i powiedział, że mamy takich a takich do zawinięcia i że chodzi o Starachowice. Kielecki sędzia Paweł Anczykowski, który skazał Sobotkę na bezwzględną karę więzienia, w mowie uzasadniającej dobrze się wyraził o przykrywkowcach, ale zjechał kierownictwo policji, kierownictwo resortu. W związku z tym sprawa była nie do zamiecenia na poziomie Komendy Głównej czy ministerstwa. 

Byłem przesłuchiwany przez prokuratora i przez inspektora w kontekście takim, że to ja wyraziłem zgodę, by kontynuowali, i że przeze mnie zginęliby policjanci. Próbowano odwrócić całą sytuację. Nikomu z przełożonych ta sprawa wówczas się nie podobała, a dzisiaj wszyscy gremialnie się nią chwalą. A tak na marginesie, niełatwo jest zeznawać w sądzie, kiedy na ławie oskarżonych siedzą posłowie oraz byli przełożeni – komendant główny i wiceminister spraw wewnętrznych”.

Po Starachowicach zabito instytucję „przykrywkowców” w policji

– W pewnym momencie przycichliście – zaczepiłem Romeo, przykrywkowca, jednego z bohaterów serialu i książki „Podwójna gra”.

– Wydaje mi się, że koniec zaczął się od innej sprawy, która również była jedną z bardziej medialnych i która przysporzyła dużych problemów rządzącej w tamtych czasach partii politycznej w Polsce. Mówię o sprawie starachowickiej. 

– Dlaczego stało się to po Elicie? – drążyłem.

– Niestety, sprawa starachowicka pokazała, że byliśmy być może za bardzo niezależni i po prostu wykonywaliśmy swoją pracę, nie tłumacząc się ani politykom, ani opozycji, ani tym, którzy byli aktualnie u władzy. Po prostu robiliśmy swoją robotę. Okazało się, że, niestety, rządzący są czasami uwikłani w różne, nie do końca czyste interesy z tak zwanym Biznesem. I tyle. 

– Politycy SLD twierdzili, że chcieliście zniszczyć ich partię – przypomniałem, co wówczas mówiono.

– Absolutnie sprawa nie dotyczyła żadnych polityków, żadnych jakichś politycznych układów. Sprawa dotyczyła normalnej zorganizowanej grupy przestępczej z terenu Kielc i okolic, która zajmowała się normalną gangsterską działalnością, taką jak handel narkotykami, bronią, fałszywymi pieniędzmi, Była natomiast już na tyle mocna, że inwestowała w różne legalne interesy i to wszystko było pomieszane. Na początku sprawy absolutnie nie wiedzieliśmy o tym, że są podłączeni do tych interesów jacykolwiek politycy. Przykrywkowcy po prostu normalnie wykonywali swoją pracę. Dopiero na końcowym etapie operacji, czyli dosłownie dzień przed realizacją, z podsłuchów wyszło, że politycy z partii rządzącej dzwonią do siebie, wymieniają się informacjami między zastępcą komendanta głównego i innymi wieloma prominentnymi politykami o tym, że na terenie, na którym my działaliśmy, CBŚ wykonuje jakieś szczególnego rodzaju czynności.

Oczywiście przygotowaliśmy się w taki sposób, żeby razem z wiceministrem nikt z ludzi, którzy mogli mieć na to wpływ, nie zamiótł tego pod dywan. Porejestrowaliśmy wszystkie materiały ściśle tajne, tak że tutaj jakby nie mieli pola do popisu, no i po prostu zrealizowaliśmy sprawę. Zatrzymaliśmy wszystkich figurantów, którzy byli do zatrzymania. Później zostali zatrzymani ci wszyscy publicznie znani politycy ówczesnej partii rządzącej, którzy w tę sprawę byli umoczeni, łącznie z baronami danej partii na określonym terenie. Którzy jakby sami mieszali się w tego typu sprawy, no to za to powinni odpowiedzieć. Niektórzy odpowiedzieli, a niektórzy nie ponieśli żadnej odpowiedzialności. I to dopiero pokazuje, w jakim kraju żyjemy.

Romeo uniósł się, nie widziałem go tak zdenerwowanego. Jednak uspokoił się i po chwili dopiero zaczął mówić:

– Ja nie miałem związanego z tym jakiegoś specjalnego stresu. Natomiast zastanawialiśmy się, wszyscy się zastanawialiśmy, łącznie z szefostwem, co się dalej wydarzy. To nie byli ludzie z opozycji, tylko z obozu rządzącego. Autentycznie wtedy zastanawialiśmy się, czy przypadkiem za chwilę nie dojdzie na przykład do rozwiązania naszej komórki. Do tego nie doszło. Myślę, że to już byłoby za grubo, nawet dla nich. Po sprawie starachowickiej rzeczywiście te różne złe rzeczy, które miały miejsce w CBŚ, zaczęły przybierać na sile, no i, moim zdaniem, to doprowadziło do rozpadu operacji specjalnych. Zresztą politycy chcieli wówczas zlikwidować całe Centralne Biuro Śledcze, o czym wiesz.


Tutaj możesz kupić moje książki

Sklep

Rozważ wsparcie serwisu latkowski.com, moich projektów książkowych, filmowych oraz dziennikarskich śledztw. Nawet niewielkie finansowe wpłaty mają wielkie znaczenie.

Darowizny mogą Państwo dokonywać poprzez Fundację „Wolne Słowo”

Wesprzyj
0