Applebaum z perspektywy dworku w Chobielinie nie zauważa, że w Polsce nie ma podziału tylko na dwie strony, że jest spora grupa ludzi, która nie chce być po żadnej ze stron. Nie uczestniczyć w plemiennej wojnie. IMG-0514.jpeg

Poranek. Dzień wyborów samorządowych w Polsce. Do pierwszej kawy czytam esej Anne Applebaum „Co się stało z moją Polską, państwem prawa, demokracją, tolerancją...” opublikowany w „Magazynie Świątecznym Gazety Wyborczej”. Nie wiem, czy to najlepszy wybór do dobrej kawy. Brak w nim autorefleksji. Applebaum nie zastanawia się, dlaczego obecnie nie rządzą ci, którzy według niej rządzić powinni, czyli ta druga strona: jej mąż, Radek Sikorski, i jej znajomi. Ktoś przecież odpowiada za przegraną, za to, co się wydarzyło. Prawda? Oczywiście wygodnie jest obwiniać na przykład rosyjski spisek, miedzy innymi z moim udziałem, skoro podjąłem decyzję jako redaktor naczelny „Wprost”, o publikacji taśm z afery podsłuchowej. 

Znajomi Anny Applebaum zwracają uwagę, że nie potrafi słuchać. Brak jej umiejętności akceptacji krytyki – i nie piszę tu o hejcie, o obrażaniu. Weźmy przykład jej funkcjonowania na Twitterze. Tak jak jej mąż, blokuje odmiennie myślących. 

Applebaum z perspektywy dworku w Chobielinie nie zauważa, że w Polsce nie ma podziału tylko na dwie strony, że jest spora grupa ludzi, która nie chce być po żadnej ze stron. Nie uczestniczyć w plemiennej wojnie. Na marginesie, esejem Applebum zachwycił się Barack Obama – a to raczej tylko potwierdza moje uwagi – kolejny polityk, który nie rozumie, jak to się stało, że przyczynił się do zwycięstwa Donalda Trumpa.