O co chodzi z tym Czarneckim, pytają mnie. Warto zauważyć, co wielu zaskoczy znających sprawę, że według moich rozmów z jednym ze śledczych dla prokuratury Leszek Czarnecki nie jest głównym odpowiedzialnym w aferze GetBack. To tylko jeden z wątków śledztwa. Odpowiadam więc krótko: Nie o to chodzi, by złapać króliczka, ale by gonić go!
– Widziałem niektóre z tych filmów. Widziałem je w prokuraturze i dotyczyły mnie. Jeżeli mają na mnie, to mają też na Bortniczuka. No proste-mówi. Ten wątek powinien zainteresować służby i prokuraturę, bo mamy mowę o grupie hakowej, która za przyzwoleniem służb istnieje. Kooperują pod pretekstem walki z mafią? A wiadomo jest, że kolejne osoby są szantażowane.
Kiedy spotkałem się z prezydentem Sopotu Jackiem Karnowskim w gorzkiej rozmowie stwierdziliśmy, że to miejsce nazwane przez niego w mocnych słowach „k…dołkiem” przestało istnieć w tamtej wersji, ale to nie załatwia sprawy. Sprawdzenie tego draństwa, które się tam działo do Krystka jest śmieszne. Brak także u wielu osób, które wspierały to miejsce autorefleksji. Komu spadł włos z głowy? Problemy mają teraz dziennikarze i on.
Leszek Czarnecki musi sprzedawać biznesy... Ta cała sytuacja prawna wokół niego. To wszystko mu nie ułatwia życia. Ale mówią też, że ma tonę nagrań i że wróci na białym koniu.
Poznałem wiele ludzkich dramatów, historii, które zaprzeczają tezie, że ofiary afery GetBack, to „powodowani chciwością klienci”. Robienie z poszkodowanych hazardzistów jest niedopuszczalne. A takie opinie non stop słyszę od tych, których pytam: Jak to możliwe, że byliście ślepi? Zapominają, że bank to nie kasyno, lecz instytucja objęta nadzorem publicznym.
Krystek nie działał samodzielnie, dostarczał dziewczynki elicie, korzystał z samochodów, jachtów, entourage’u „Zatoki Sztuki” i innych klubów. Bez nich byłby nikim.
Jeden z moich rozmówców powiedział, że zawsze, jak wybucha afera finansowa, pojawia się stado hien, które chcą zarobić na aferze. Doprowadza to do sytuacji, w której afera staje się większa niż rzeczywiście była, są większe szkody, większe straty, dzięki temu hieny zarabiają.
Od pierwszych chwil, kiedy zacząłem pracować nad filmami „Wszystkie chwyty dozwolone. Afera GetBack” i "Nic się nie stało", towarzyszy mi zastraszanie prawnikami; doświadczam czegoś, o czym ostatnio „Gazeta Wyborcza” mówi wprost, SLAPP. Do tego dochodzi zastraszanie moich rozmówców. O czym od dawna publicznie informuję i, ku mojemu zdziwieniu, dziennikarza – to nie interesuje.
Dzisiejszy tekst w „Wirtualnej Polsce” nie jest przypadkowy. Dlaczego ukazał się teraz? Celebryci to tylko zaczepka, prawdziwym impulsem jest film „Wszystkie chwyty dozwolone. Afera GetBack”.
Jestem po kolejnych zdjęciach. Oczywiście nie obyło się bez klimatów, które były nie tylko zastraszaniem. Co takiego się wydarzyło? Ujrzycie w filmie. Tak podsumował to jeden z polityków z Trójmiasta: „Dramat albo mega układ”.
Oczywiście najciemniej jest pod latarnią. Dziennikarze, którzy krzyczą o mowie nienawiści, sami jej używają. I uchodzi im to bezkarnie. Nikt publicznie nie zwraca uwagi na to, jeśli ta mowa nienawiści dotyczy innych niż my. Obowiązuje zasada: bronimy tylko swoich, a reszta…
Największym problemem dla dziennikarzy jest inwigilacja zlecana przez opisywanie lub pokazywane działalności pewnych osób i firm. Czemu ma służyć ta inwigilacja? Trzymanie ręki na pulsie, dokąd zmierza dziennikarskie śledztwo, i zbieranie haków na autorów publikacji.
O ludziach takich jak on nigdy nie mówiło się w Polsce jako o ludziach mafii. Do dzisiaj niewiele osób ma pojęcie, że oni istnieli i nadal działają. Skąd się w ogóle wzięli? W mediach mafię przez wiele lat sprowadzano do gangsterów z Pruszkowa i Wołomina.
Z reguły chodzi w nich nie o wygraną, ale o nękanie i wywarcie efektu mrożącego. Takie ataki powodują, że dziennikarz czy aktywista znajduje się pod wielką presją. Wiele postępowań ciągnie się latami, są kosztowne i stresujące.
Czy pod pozorem prowadzenia lokalnej gazety wymuszany jest na samorządach haracz, którym kupuje się spokój? Samorządy, które odmawiają uczestnictwa w ww. procederze, są zastraszane, nękane i często pod taką presją podpisują umowę z lokalnym medium.
Pytanie natury moralnej jest takie, czy w ogóle robienie świadkiem koronnym centralnej postaci w aferze powinno mieć miejsce? Czy ktoś, kto był ogniwem kluczowym w procederze, jego zwornikiem, powinien mieć szansę na szczególne potraktowanie, odpuszczanie win i na przykład zachowanie majątku pochodzącego z wątpliwych źródeł? Czy nie jest to przypadkiem chodzenie na skróty przed śledczych?