Zrobiony na kolanach wywiad Wojewódzki/Kędzierski z Fibakiem
Malina Błańska: Wojewódzki i Kędzierski zrobili wywiad z Wojciechem Fibakiem, dzięki któremu wszyscy mogliśmy cofnąć się do obleśnych lat 90 i przeżyć jeszcze raz wspólny czas ze spoconym wujkiem, który ślini się na młode dziewczyny i wszyscy są z tym ok. Dziennikarze zaprosili gościa, o którym 12 lat temu napisałam, że łączy zdesperowane młode dziewczyny ze swoimi wpływowymi, podstarzałymi kumplami, uprzednio je testując w swoim kantorku i nie zadali ani jednego niewygodnego pytania dotyczącego owego procederu. Dali Fibakowi wygodną przestrzeń do swobodnego bredzenia i zaprzeczania wydarzeniom, które opisałam 12 lat temu na okładce „Wprost”. Wojewódzki wsparł Fibaka sprowadzając całą krytykę, która na Fibaka spadła do tego, że on też lubi młode kobiety i jego też za to krytykują. Elementarna rzetelność dziennikarska została zastąpiona żałosnym skowytem użalających się na cienie sławy mężczyzn. Okazuje się, po dwunastu latach od publikacji mojego artykułu ukazującego drugą twarz Wojciecha Fibaka, nic się nie zmieniło. Tak, jak wówczas horyzontalne publikatory nabrały wody w usta, robiąc z Fibaka nieszkodliwego uroczego marszanda a „Gazeta Wyborcza” zawzięcie próbowała mnie zdyskredytować, tak teraz Fibak dalej odcina kupony od dawnej kariery sportowej i pozycji na rynku sztuki. I o ile 12 lat temu mój tekst był rewolucyjny i wyprzedzający czasy, a zachowanie kolegów dziennikarzy można uznać za zachowawcze, tak dzisiaj - po akcji #metoo, która zrobiła porządek z uprzywilejowanymi oblechami na całym świecie- jest to niebezpieczne i karygodne. Fibak wciąż nie dostrzega, że to, co robił było formą pośredniczenia w relacjach opartych na nierówności i upokorzeniu. Ma się świetnie w świecie, gdzie „miłe dziewczyny” mają być ozdobą i atrakcją dla „miłych panów”, dostaje ordery, daje wykłady. Ok, bezrefleksyjny dziad. Już tak ma i tak zostanie. Promowanie jednak przez dziennikarzy z tak wielkimi zasięgami, jak Wojewódzki i Kędzierski, takiego typu postaci oraz normalizowanie postaw moralnie wątpliwych jest oburzające. Poniżej pozostawiam przypomnienie sprawy dla niewtajemniczonych: Tytuł wywiadu W/K „Kto miał skorzystać na upokorzeniu Wojciecha Fibaka?” Odnosi się do mojego reportażu wcieleniowego, który 12 lat temu ukazał się na okładce „Wprost” z przypiskiem „Panie Wojtku, czy pomaga Pan miłym dziewczynom poznać i zarobić przy poznaniu miłych panów? Miła dziewczyna.” Fibak bezkolizyjnie i bez prób ze strony prowadzących przypomnienia faktów, które są dostępne, bo wielokrotnie opowiadałam o warsztacie pracy nad tym materiałem, bredził o krzywdzie, która bezpodstawnie go spotkała. Oni przytakiwali, bo przecież też mają „słabość do otaczania się młodszymi dziewczynami” i nie zakłócali osobistych zachwytów Wojciecha Fibaka nad sobą samym. Wojciech Fibak publikację, która była przełomowym artykułem, wyprzedzającym całą epokę #metoo nazwał „pseudoaferą, pseudohistoria na której ktoś chciał skorzystać”, która „nawet Urban, odrzucił uważając za podłe”. Użalając się nad cieniami sławy dodał, że gdyby „te studentki poszły do Andrzeja Starmacha, znanego marszanda, ten nawet by ich nie przyjął, gdyby asystentka powiedziała, że dziewczyny przyszły po wywiad”. Tylko, że ja - gdy pracowałam nad tekstem- nie mówiłam, że proszę o wywiad. Przyszłam w celu „poznania i zarobienia przy poznaniu miłego pana”. Wojciech Fibak po kilkunastu godzinach od odebrania tego jednoznacznego smsa oddzwonił i zaprosił do swojej galerii. Nie było żadnej asystentki, która towarzyszyła spotkaniu, bo dopiero gdy ona wyszła Fibak przeszedł do sprawdzenia towaru, czyli mnie. „Jesteś apetyczna, podobasz mi się”, wyznał. Gdy już wytłumaczyłam mu, że jestem studentką z małego miasta w trudnej sytuacji materialnej, że muszę szukać wsparcia, bo nie mogę liczyć na pomoc rodziców, zaprowadził mnie do kantorku w pustej już galerii. Tam wsadził mi język do gardła i obmacał, zatrzymał się dzięki temu, że zasłoniłam się rzekomym okresem. Całe zajście zostało przeze mnie zarejstrowane, ale znając praktykę sądów, które w ówczesnym czasie seryjnie odrzucały materiał dowodowy w postaci nagrań zdobytych przy niewiedzy nagranego, poprosiłam o przysługę koleżankę, dziennikarkę ekonomiczną ogólnopolskiego dziennika. O udanie się ze mną do galerii Wojciecha Fibaka jako kolejną „miłą dziewczyną”. Nie byłyśmy, jak głosi Fibak, studenteczkami. Obie byłyśmy dziennikarkami z kilkuletnim stażem. Moja koleżanka nigdy nie upubliczniła swoich danych i szanuję to. Jednak w owym czasie, podczas weryfikowania artykułu przez redakcję „Wprost” Magdalena Rigamonti zrobiła z nią wywiad, w którym koleżanka opowiedziała o tym, jak Wojciech Fibak testował ją w czterech ścianach swojego kantorka i oglądał, jak zwierzynę z każdej strony. Dlaczego Jerzy Urban nie wziął mojego artykułu i nie chciał publikować go w „Nie”? Jerzy uznał, że gazecie, która na codzień promuje rozwiązłość wszelaką nie jest do twarzy z oburzaniem się na Fibaka występki. Uważał go jednak za ważny i potrzebny, dlatego jednorazowo zdjął ze mnie obowiązki lojalki, którą jako była stypendystka, miałam nad głową i dał zielone światło do publikacji tego w innych mediach. W kolejnym numerze, by dać wyraz swojemu wsparciu, zrobił ze mną wywiad, który ukazał się na pierwszej stronie „Nie”. „Wprost”, jako najlepszy publikator, został mi podpowiedziany przez redaktora Jacka Żakowskiego z „Polityki”, którego poprosiłam o poradę. Był to tygodnik znany z ujawniania dużych afer, za które w tamtym czasie jego zespół zebrał wiele nagród środowiskowych. Zabawne jest to, że zrobiony na kolanach wywiad Wojewódzki/Kędzierski z Fibakiem mimo braku trudnych pytań, przeraził Fibaka do tego stopnia, że wycofał zgodę na publikację i groził Onetowi sądem. Ale wiecie co? Chłopaki dziennikarze wzbili się na wyżyny dziennikarskiej profeski i opublikowali go z #stopcenzurze. Komedia