„Guys, ok nie raportujecie do Abrisu i nie czujecie się zobowiązani (tak znamy KSH i ale teoria prawa handlowego a real w PE (Private Equity – aut.) to hmm. Nie rozumiem tego bo wiem ile przelewamy co miesiąc. Ale ok.” Latkowski-Banas-NIK.jpg

Kto się szkolił u Piotra Tymochowicza?

7 sierpnia 2023, poniedziałek

- To nie oskarżony musi udowodnić swoją niewinność, tylko oskarżyciel musi udowodnić mu winę, przedstawiając logiczną wersję zdarzeń, wykluczającą wszystkie inne. Udowodnienie winy musi być całkowicie pozbawione wątpliwości. A w tej sprawie jest ich wiele – kilka dni temu stwierdził sędzia Józef Biegański z Sądu Rejonowego Warszawa Praga-Północ, który uniewinnił Tymochowicza. 

Prokuratura nie uznaje niekorzystnego wyroku i będzie się odwoływać. Przypomnę, że w październiku 2017 roku Piotr Tymochowicz został aresztowany. W kwietniu 2018 roku prokuratura wniosła akt oskarżenia przeciwko niemu m.in. o to, że posiadał w celu rozpowszechniania treści pornograficzne w postaci filmów wideo z udziałem nieletnich. 

W 2020 roku w rozmowie ze mną i przesłanych materiałach Piotr Tymochowicz wyjaśniał, że padł ofiarą prowokacji służb i zemsty partnera byłej żony, znanego prezentera muzycznego. Przypominał o osobach, które szkolił z „Teorii i Praktyki Wywierania Wpływu”.

„Pamiętam, że pierwszym politykiem, jeszcze w latach 90., który zainteresował się moimi metodami szybkiego uczenia się, był ówczesny minister pracy Marek Pol. Do najbardziej znanych i medialnych postaci należeli: 

– Stanisław Tymiński – kandydat na prezydenta RP, 

– Andrzej Lepper – lider chłopski – który nie tylko wszedł ze swoją partią do parlamentu, ale również został wicepremierem kraju, 

– Janusz Palikot – któremu także pomagałem wprowadzić jego partię do parlamentu,

– Leszek Miller – premier RP, 

– Joanna Senyszyn – posłanka RP, 

– Robert Biedroń,

– Liderzy partii PSL, 

– ponad 30 kandydatów na prezydentów i burmistrzów miast, z których 29 zostało prezydentami i burmistrzami. 

Niezależnie udało mi się wielokrotnie być projektantem takich karier biznesowych, jak: 

– Marek Kotański – kreacja medialna, 

– Cezary Smorszczewski – wiceprezes Alior Banku, 

– Adam Niwiński – prezes Xelion, wiceprezes banku PKO, 

– Krzysztof Prasau – kolejny prezes Xelion, 

– Marek Falenta – znany biznesmen w Polsce – którego uczyłem wiele lat,

– Zbigniew Stonoga.

Oprócz tego pracowałem nad kreacją wielu gwiazd show-biznesu, takich jak: Michał Wiśniewski, Natalia Lesz, Justyna Steczkowska, Grzegorz Wilk, Piotr Rubik i wielu innych. 

Do 2000 roku – przeszkoliłem kilkanaście tysięcy ludzi. 

Warto nadmienić, że równolegle do mojej działalności szkoleniowej zatrudniony byłem jako aplikant w »Gazecie Wyborczej« – praktycznie od samego jej początku – gdy mieściła się przy ulicy Iwickiej 3 w Warszawie. 

Byłem wysyłany wszędzie tam, gdzie pojawiała się problematyka niemiecka. Był to czas – kiedy wielu Niemców uciekało z NRD przez Polskę na Zachód. Pamiętam, że wiele moich artykułów – które zanosiłem do redakcji – podpisywanych było innymi nazwiskami i inni brali za nie pieniądze. Nie protestowałem jakoś głośno – ponieważ uważałem w tym czasie, że jednak cały czas uczę się nowych rzeczy – a poza tym środki miałem własne z mojej działalności gospodarczej. 

W sztabie Stanisława Tymińskiego – byłem ukrytym szkoleniowcem, nie ujawniałem się zbyt mocno, ale byłem dumny z wielu swoich pierwszych tam sukcesów – ponieważ w większości realizowana była moja koncepcja strategii wyborczej. 

Inaczej było w sztabie Andrzeja Leppera, ponieważ Lepper nie tylko nie wstydził się zatrudniać szkoleniowca i autora strategii wyborczej, ale wręcz otwarcie przyznawał się do konieczności nauczenia się wielu rzeczy. To ja namawiałem pierwszy Andrzeja Leppera – aby przemianował swój związek zawodowy – Samoobrona – na partię polityczną, ponieważ wiedziałem, że w Polsce nie ma szans na zmianę sytuacji politycznej i jakiejkolwiek z pozycji związku zawodowego. Tylko będąc liderem partii – miał szansę mocno zaistnieć i trwale coś zmienić. Stałem się zatem jego głównym szkoleniowcem i autorem większości strategii wyborczych czy strategii promocyjnych jego partii. Pamiętam, że stało się wtedy – po zwycięskim dostaniu się Andrzeja Leppera do parlamentu – coś, czego do dziś nie jestem w stanie pojąć. W moim środowisku – tzn. w środowisku przyjaciół z Unii Wolności czy nawet z „Gazety Wyborczej” – stałem się natychmiast persona non grata. Nastąpiło to szczególnie po obszernym artykule Jacka Hugo-Badera »Zakręcę was jak słoiki na zimę«. Cóż, pojawiało się coraz więcej opisów i sugestii, że to wszystko nie moja zasługa, że moje szkolenia są do niczego (ludzi, którzy nigdy na nich nie byli), że to wszystko czysty przypadek, nie do powtórzenia. Cóż, potem powtórzyłem ów sukces – razem z Januszem Palikotem, a wcześniej z kandydatem na prezydenta Ukrainy – Juszczenko. W Polsce – nikt nigdy nie zająknął się słowem na ten temat. Miałem często wrażenie, że w Polsce panowała swoista zmowa milczenia na temat skuteczności moich metod, szczególnie w aspekcie Ukrainy. Na Ukrainie nie tylko szkoliłem na prezydenta Lwowa, ale – razem z Andrijem Sadowym – zrealizowałem swój największy eksperyment życia. Udało mi się wykreować – niemal – prosto z ulicy – kompletnie nieznanego młodego człowieka na prezydenta Lwowa. Dziś Andrij Sadowyj jest jedną z najważniejszych osób w państwie. Kolejne zlecenie dotyczyło Vitaliego Kliczko – który zapragnął zostać prezydentem Kijowa i – jak powszechnie wiadomo – odniósł spektakularny sukces – choć na początku kampanii wcale nie było to oczywiste. Niezależnie pracowałem dla partii Pora na Ukrainie, potem dla partii PRP oraz niezależnie dla Kaskiva i Pinczuka. 

W Polsce nie czułem się nigdy dobrze. Miałem coraz więcej sukcesów – to prawda. Zarabiałem coraz więcej – owszem. Ale nieustannie towarzyszyła mi w mediach atmosfera niechęci, wątpliwości, nieukrywanej wrogości i jak byśmy teraz napisali czy powiedzieli – ciągłego hejtu. (…)

Pierwsze przygody ze służbami polskimi miałem od momentu, kiedy Andrzej Lepper dostał się do parlamentu. Głównie pragnęli go osaczyć agenci WSI – praktycznie ze wszystkich stron. Robiłem, co mogłem, aby uchronić go przed tym towarzystwem. 

Pamiętam człowieka – który się przedstawiał jako syn biskupa i w pewien sposób chełpił się tym powinowactwem – Jana P. Człowiek ten był agentem WSI – pamiętam, jak »stawał na głowie«, aby przekonać mnie do współpracy ze swoją grupą. Najpierw obiecywał złote góry – potem straszył mnie pozbawieniem życia. Pewnego dnia zapoznał mnie z naczelnym strategiem i psychologiem WSI, generałem Kwiatkowskim. Spotkanie odbyło się w dawnej siedzibie WSI przy Al. Jerozolimskich. Pamiętam, że Kwiatkowski okazał się niezwykle inteligentnym człowiekiem o zapewne dużej wiedzy, ale źle ocenił moją otwartość na współpracę. Proponował mi wprost 90 000 PLN za każdy miesiąc takiej współpracy. Przypominam, to był początek lat 2000 – więc gratyfikacja finansowa wydawała się nie-do-odrzucenia. Z ciekawości zapytałem, czy moja praca miałaby polegać tylko na szkoleniach. W odpowiedzi usłyszałem, że zależało im na wprowadzeniu wielu agentów do środowiska polityków, w szczególności do Andrzeja Leppera, ale i innych, z którymi miałem kontakt. Po mojej zdecydowanej odmowie Jan P. vel Proch zmienił front i zaczął mnie straszyć pozbawieniem życia, dając mi kolejne dni na przemyślenia, zaznaczając, że zostało mi kolejno siedem, sześć, pięć itd. dni życia. Tak się zabawnie złożyło, że mniej więcej w tym samym czasie szkoliłem komendanta głównego polskiej policji, więc w naturalny sposób czując się zagrożonym – opowiedziałem mu o całej historii. Od tego momentu miałem święty spokój – od Jana P. Przy okazji nadmienię, że szkolenie kolejnych komendantów głównych stało się wieloletnią tradycją. Pamiętam, że wprowadził mnie w to grono Paweł Biedziak – ówczesny rzecznik prasowy Komendy Głównej Policji. I tak po szkoleniach komendanta Marka Papały dostałem zlecenie szkoleń specjalnej grupy w Legionowie, potem w Szczytnie wspólnie z ich szkoleniowcem – panią Grażyną Biskupską – grupy, która okazała się pierwszą grupą organizacji CBŚ. Potem były szkolenia kolejnych komendantów. (…)

Na Ukrainie szkoliłem wielu liczących się deputowanych i prezydentów łącząc tę pracę z okazjonalnym prowadzeniem szkoleń w Polsce. I tak, pamiętam, »przyczepił« się do mnie kolejny agent ABW, Adam Ch. Zapoznał mnie z nim kiedyś Piotr Gembarowski – znany dziennikarz telewizyjny. Potem, gdy przebywałem na wakacjach w południowej Francji, nieoczekiwanie zadzwonił i powiedział, że przebywa w pobliżu w Monako i koniecznie pragnie się ze mną zobaczyć. Na spotkanie – nie wiedząc wtedy, z kim mam do czynienia – pojechałem wraz z moją narzeczoną, która później została moją żoną. Ch. wynajmował wtedy luksusowy apartament nad brzegiem morza, twierdząc, że to prezent za zasługi dla kraju. Opowiadał mi wtedy wiele o wielkich pieniądzach, jakie można zarabiać będąc jednocześnie agentem polskich służb. Pamiętam, że wieczorem wywiózł nas ponad 100 kilometrów dalej do domu, w którym przechowywał cały arsenał broni, w tym izraelskie uzi, oraz gdzie stacjonowali jego zaufani ludzie. Pamiętam, że jednym z jego najbliższych współpracowników był wysoko postawiony policjant z Komendy Głównej – potem po aresztowaniu Ch. kilka lat później – panicznie obawiający się konsekwencji tej współpracy. Okazało się, że Ch. wiedząc o moich sukcesach na Ukrainie oraz bliskiej znajomości z Andrzejem Lepperem miał dwie oferty – oprócz stałej współpracy z nim oczywiście. Pierwsza dotyczyła wprowadzenia go w bliskie grono Andrzeja Leppera i przedstawienie jako zaufanego człowieka – specjalistę od doboru kadry. A druga – namówienie Julii Tymoszenko na współpracę z nim przy jakimś gazociągu, nad którym miała kontrolę na Ukrainie. Wszystkie jego oferty uprzejmie odrzuciłem. Po wielokrotnych namowach, kiedy zrozumiał, że nie będzie możliwa współpraca między nami – zaczął sukcesywnie mnie zastraszać. To on pierwszy zwrócił mi uwagę, żebym pamiętał, że wszystko każdemu można skutecznie podrzucić i wrobić w każde świństwo”.

Ilu ze szkolonych osób zadzwoniło do Piotra Tymochowicza po korzystnym dla niego wyroku? O sprawie Piotra Tymochowicza piszę obszerniej w książce „Nic się nie stało. Licencja na bezkarność”, można ją zamówić tutaj >>>

Dla polityków żaden czas na publikacje, filmy, nie jest dobry

7 sierpnia 2023, poniedziałek

Zamieściłem krótkie wideo ze zdjęć do mojego kolejnego filmu dokumentalnego, jeden z planów zdjęciowych mieścił się w Najwyższej Izbie Kontroli. Syn prezesa NIK, Jakub Banaś, obecnie kandydujący do Sejmu z list Konfederacji, skomentował na Twitterze: „Redaktor Latkowski w NIKu? Dla niektórych to może oznaczać kłopoty. Wybory, filmy, haki, wrzutki. Jesień zapowiada się gorąca…”

Odpowiedziałem: „Dla polityków żaden czas na publikacje, filmy, nie jest dobry.”

Obejrzyj poniżej wideo "A wszystkie drogi prowadzą do prezesa".

Z dzieci zrobiono prostytutki i po sprawie. Tematu dziewczynek nie ruszano

7 sierpnia 2023, poniedziałek

Czwarty odcinek podcastu "Nic się nie stało": „Z dzieci zrobiono prostytutki i po sprawie. Tematu dziewczynek nie ruszano.” Rozwinąłem wątek poruszony w książce:

„Dla sędziego Jacka Łabędy, wydającego wyrok w tzw. sprawie Dworca Centralnego, 12-letni chłopcy to „zawodowcy”. Niestety, część mediów gorliwie to podchwyciła, dla nich to już tylko „chłopięce prostytutki”. Taką linię obrony poznałem w czasie realizacji filmu „Pedofile”. Prezentowali ją pedofile, policjanci, prokuratorzy. Po raz pierwszy można ją było usłyszeć 25 marca 2003 roku w czasie obrad Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka w Sejmie, a więc dwa lata wcześniej. Tę umniejszającą wagę sprawy linię obrony zaprezentował prokurator krajowy Karol Napierski, który powiedział: „W tej sprawie rzecz wygląda w ten sposób, że owi małoletni nie byli gwałceni, a czynili to z dobrej woli – tak to można powiedzieć – za odpłatnością. (…) Jeszcze raz powtórzę, że w omawianej sprawie nie stwierdzono przypadków zgwałceń, były to dobrowolne akty natury erotycznej, ale z osobami poniżej lat 15”.

Doszło do groteskowej sytuacji, że sędziego Łabudę chwali obrońca pedofila Tomasza D., mecenas Tomasz Leżajski. Wyraził on uznanie dla sędziego za to, „że odważył się postawić tę sprawę w nieco innym świetle, niż była dotychczas prezentowana – czyli wskazał na inicjatywę pokrzywdzonych”. A więc wszystko jasne – dwunastoletni chłopcy sami sobie są winni.

Ta sprawa od początku była skazana na taki werdykt. Rok, dwa lata więzienia za pedofilię. Maksymalnie pięć. W sądzie do jej prowadzenia oddelegowano nie sędziego ze stażem, a asesora. W czasie procesu dochodziło do takich przypadków jak zamykanie pedofila ze swoją ofiarą w jednej celi sądowej. Oskarżonych przewożono z aresztu jednym transportem, tak by mogli sobie spokojnie ustalać wspólną linię obrony. Po zwolnieniu z aresztu oskarżeni kontaktowali się z poszkodowanymi. Jakże potem dziwić się, że zastraszone ofiary wycofały zeznania? 

W tej sprawie od początku napotykałem na serię dziwnych przypadków i to nie tylko w wymiarze sprawiedliwości. Oto jeden z nich: w 2003 roku wnioskowano o powołanie komisji śledczej, ale doszło wówczas do dziwnej destrukcji, przedstawiciel wnioskodawców, poseł Bogdan Pęk, nie stawił się na obrady komisji, co pozwoliło oddalić wniosek.

Wyrok w tzw. sprawie Dworca Centralnego daje wyraźny sygnał ludziom z wymiaru sprawiedliwości: policjantom, prokuratorom. Nie macie się co szarpać, podnosić głowę, bo jak ktoś chce, to i tak „rozwali śledztwo”, „zminimalizuje jego skutki”, nawet jeśli na ręce patrzą media.”

Książkę i ebook zamówisz tutaj >>>

Wysłuchaj podcastu, całość także na kanale YouTube >>>

Obejrzyj wideo "12 letni chłocy sami chcieli".

Największymi homofobiami są osoby o odmiennej orientacji

11 sierpnia 2023, piątek

Paweł Miter na Twitterze w czasie przepychanki politycznej napisał: „Każdy rozsądny w tym środowisku mówi to, ale po cichu. Media też tego głośno nie powiedzą, tak jak nie powiedzą tego, że te środowiska i niektóre osoby są w istocie rzeczy najmniej tolerancyjne, nie bez przyczyny panuje też przekonanie w tym środowisku, że największymi homofobami są właśnie osoby o odmiennej orientacji.” Wie o czym pisze, bo sam jest gejem i doskonale zna to środowisko elit, które grają na siebie a nie dla sprawy – tolerancji.

Co zrobili przedstawiciele Abrisu w radzie nadzorczej, żeby uniknąć katastrofy GetBacku?

13 sierpnia 2023, niedziela

Wakacje trwają, ale w sprawie GetBack ich nie ma. Wkrótce kolejna rozprawa (22 sierpnia br.) popierającej wniosek syndyka Idea Banku S.A. o otwarcie postępowania o zmianę układu z dnia 22 stycznia 2019 roku. Kluczowym wątkiem jest to, czy przedstawiciele funduszu Abris wiedzieli o kondycji spółki GetBack. Czy ingerowali w postepowanie układowe? Czy nie ukryli tej wiedzy dla siebie. Przypomina o tym w swoim wniosku syndyk Marcin Kubiczek. Ale ta kwestia odpowiedzialności Abris za fasadowy nadzór był już podnoszony zaraz po wybuchu afery, tylko zapomniano o nim albo pracowano nad tym by go wygumkować z historii afery GetBack. 

„Co zrobili przedstawiciele Abrisu w radzie nadzorczej, żeby uniknąć katastrofy GetBacku?” – takim pytaniem opatrzono komentarz analityka Przemysława Staniszewskiego opublikowany 8 października 2018 roku na  StockWatch.pl.

Staniszewski, inwestor indywidualny z ponad 20-letnim doświadczeniem giełdowym, pisał: 

„W ubiegłym tygodniu w Dąbrowie Górniczej odbyła się VIII Konferencja Rada nadzorcza. Na to wydarzenie pojechałem jako zwykły, przeciętny inwestor indywidualny ciekawy tego, co mają do powiedzenia tzw. gadające głowy. Jednak tym, co tak naprawdę skłoniło mnie do przejechania łącznie 800 km, był panel dyskusyjny „Jak na rady nadzorcze wpłynął… GetBack”.

Organizator wydarzenia, Piotr Rybicki zaprosił do dyskusji przedstawiciela Abrisu, czyli funduszu będącego głównym akcjonariuszem wrocławskiej spółki windykacyjnej. Był nim dyrektor Abrisu Wojciech Łukawski, przedstawiony na stronie internetowej funduszu jako manager finansowy z wieloletnim doświadczeniem. Dla uporządkowania faktów przypomnijmy, że Łukawski był wiceprzewodniczącym rady nadzorczej GetBack (w radzie zasiada od połowy 2016 r.) zanim wybuchła cała afera i jest nim do tej pory. Innymi słowy, wydaje się, że o spółce powinien wiedzieć wszystko… Uczciwie trzeba też zaznaczyć, że wg raportu za rok 2017, nie pobierał wynagrodzenia za uczestnictwo w radzie nadzorczej GetBacku.

Słuchając wypowiedzi przedstawiciela Abrisu nie mogłem się jednak oprzeć wrażeniu, że jedyne za co można go pochwalić w trakcie całej konferencji, to faktycznie to, co podkreślali pozostali prelegenci, czyli odwaga, że potrafił przyjść i wziąć udział w debacie. Dla inwestorów, którzy uwierzyli, że członkowie rad nadzorczych kontrolują działalność spółek, to oczywiście żadne pocieszenie, ale przejdźmy do konkretów.

Czego zatem dowiedzieliśmy się od członka rady nadzorczej – osoby, której zgodnie z Kodeksem spółek handlowych obowiązkiem jest sprawowanie stałego nadzoru nad działalnością spółki we wszystkich dziedzinach jej funkcjonowania? Po pierwsze, że w zasadzie członkowie nadzoru robili wszystko dobrze. Tak, naprawdę stwierdzenie w tym duchu padło z ust przedstawiciela Abrisu podczas tego panelu. Tylko skoro „operacja się udała”, dlaczego pacjent zmarł? Notowania akcji i obligacji GetBacku pozostają od kilku miesięcy zawieszone, spółka walczy o układ z wierzycielami, a niedawno ujawniła skalę ujemnych kapitałów własnych. Być może pacjent jeszcze zmartwychwstanie, ale to już temat na osobną rozprawkę.

Otóż Panie Wojciechu – z informacji, które Pan przekazał podczas panelu absolutnie nie można wywnioskować, że zrobiliście wszystko jak należy. Spółka dwukrotnie (do 2,4 mld zł) zwiększyła poziom zadłużenia na przestrzeni 9 miesięcy (między 31 grudnia 2016 r. a 30 września 2017 r.), a kapitały własne w tym okresie urosły o blisko połowę. Wskaźnik zadłużenia kapitału własnego na koniec III kwartału 2017 roku wyniósł prawie 4,4, co oznaczało przyrost o ponad 1/3 względem końca 2016 roku. Nawet biorąc pod uwagę specyfikę biznesu, w którym finansowanie kapitałem obcym jest normą, to tylko te dwie w/w informacje powinny zapalić czerwoną lampkę u profesjonalnych członków rady nadzorczej. Jeśli faktycznie zapaliły, to mam wrażenie, że drobni inwestorzy nigdy nie poznali odpowiedzi, jakie to były wątpliwości i co zrobiliście, aby uniknąć kolizji z górą lodową.

W dyskusji uczestniczył też pierwszy prezes GPW. Wiesław Rozłucki podkreślił, że profesjonalny członek rady nadzorczej martwi się nie tylko wtedy, kiedy spółce idzie źle, ale również wtedy, kiedy spółce idzie nadspodziewanie dobrze. Ciekaw jestem, czy rada nadzorcza GetBacku kiedykolwiek miała właśnie takie wątpliwości i przemyślenia. Wiem, że łatwo pisać to po czasie, ale ewidentnie zabrakło jej tzw. professional scepticism. Skala i tempo zadłużania naprawdę nikogo nie zainteresowała ani nie zaniepokoiła? Czy naprawdę nikt w radzie nadzorczej nie słyszał o informacjach płynących od konkurencji, że GetBack przepłaca za kupowane pakiety wierzytelności? I proszę nie zbijać tego argumentu, że to były informacje rozpowszechniane przez konkurentów, którzy zazdrościli efektywności procesu windykacji w GetBacku. Jak był on efektywny, widzimy w raporcie za półrocze 2018 r., gdzie odzyski na portfelu są niższe niż suma kosztów wynagrodzeń oraz usług obcych.

Były prezes Konrad Kąkolewski twierdził w jednym z wywiadów, że co miesiąc przekazuje pełen pakiet informacji zarządczych Wojciechowi Łukawskiemu oraz Rafałowi Morlakowi. Jakie to były informacje, skoro nie zaniepokoił Was wzrost zadłużenia, obligacje z kuponem na poziomie powyżej 10 proc., czy opcje PUT w obligacjach na tak ogromną skalę? To naprawdę, biorąc pod uwagę specyfikę spółki i wartość finansowania obcego, są podstawowe informacje, których należy domagać się i analizować w momencie, gdy jest się odpowiedzialnym za sprawowanie stałego nadzoru nad działalnością spółki. A może jednak te informacje Was zaniepokoiły, ale jednak nie na tyle, aby się temu dokładnie przyjrzeć i zbadać?

Po drugie, od reprezentanta funduszu usłyszeliśmy, że nie tylko rada nadzorcza dała się oszukać zarządowi. Przecież był audytor, były agencje ratingowe, pozytywne rekomendacje analityków – oni nie zareagowali – a biedna rada nadzorcza polegała na ich kompetencjach i im wierzyła. Nie jestem prawnikiem, może takie argumenty mają moc prawną. Szczerze mówiąc nie interesuje mnie to. Ważne jest nie tylko prawo, ale również sprawiedliwość. Jeśli ta zasada nie działa, to w dłuższym okresie każdy system prawny będzie miał problem i będzie musiał się zmierzyć z prawdopodobnie nadmierną reakcją.

Po trzecie – choć cały czas mam nadzieję, że się mylę i źle usłyszałem – powtórzę to, co zrozumiałem ja i część uczestników konferencji. Otóż rada nadzorcza chciała powołać audytora wewnętrznego, jednak ostateczne słowo w tej kwestii należało do zarządu i koniec końców – ze względu na brak zainteresowania zarządu – nic z tego nie wyszło. Naprawdę? Czy rzeczywiście w spółce o kapitalizacji 1,85 mld zł w momencie debiutu, działającej w biznesie mocno lewarowanym, gdzie wyniki częściowo wynikają z przeszacowań portfeli (są zatem podatne na założenia i wyliczenia), nikt nie wpadł na pomysł, że audyt wewnętrzny jest niezbędny? Nie wierzę i powtórzę – mam nadzieję, że to było przejęzyczenie i się przesłyszałem. Dodając do tego informację, że zarząd się nie zgadza na powołanie audytora i członkowie rady nadzorczej przechodzą nad tym do porządku dziennego? Czy oczekiwanie, że po takiej odpowiedzi należało poważnie rozważyć odwołanie członków zarządu jest tylko i wyłącznie moją fanaberią?

Po czwarte, usłyszeliśmy również przypomnienie, aby zwrócić uwagę, w jakim odstępie czasu to się działo. Jak rozumiem, kwestia dotyczyła tego, że zadłużanie i utrata płynności nastąpiła bardzo szybko. Ale właśnie od tego jest również rada nadzorcza, aby hamować zapędy zarządu i wręcz kierować spółkę na inne tory. Zresztą, czy to rzeczywiście było aż tak szybko?

Pytanie, zapewne retoryczne, co rada nadzorcza robiła między styczniem a końcem marca 2018 roku? Według informacji członka rady nadzorczej podanej w trakcie konferencji, posiedzenia odbywały się niemal w trybie ciągłym. Musiały być widocznie bardzo ciągłe, skoro problem wzrostu zadłużenia, na nierynkowych jednak warunkach, nie został odpowiednio zaadresowany.

Po piąte, wiele do życzenia pozostawia postawa pozostałych byłych członków rady nadzorczej. Na przykład przewodniczący rady i szef rady audytu Kenneth Maynard, po tym jak został oddelegowany do pełnienia funkcji prezesa zarządu, już na pierwszym spotkaniu z dziennikarzami oświadczył z rozbrajającą szczerością, że „potrzebuje czasu, aby się zapoznać z sytuacją spółki”. Czy naprawdę potrzebujemy przypominać zapisy KSH, które regulują co powinna robić rada nadzorcza? Dodajmy, że są to słowa osoby, która w niewyjaśnionych dotąd okolicznościach otrzymała od spółki 3 mln zł. Z kolei z grona pozostałych członków rady nadzorczej, akurat to ten pobierający wynagrodzenie i mający w CV bogate doświadczenie w zakresie finansów, rezygnuje z zasiadania w tej radzie w kwietniu 2018 roku. Rezygnuje, ale według (niezaudytowanego co prawda) raportu rocznego przez okres zasiadania w radzie nadzorczej pobierał wynagrodzenie, które wyniosło trochę ponad 150 tys. zł brutto. Z analizy raportu rocznego i sierpniowego WZA wnioskuję, że ta osoba zasiadała w RN GetBack przez niewiele więcej niż 7 miesięcy 2017 roku. Matematyka podpowiada kwotę ponad 20 tys. zł. miesięcznie. Czy w takim razie akcjonariusze tej spółki mają prawo domagać się odpowiedniej atencji za takie wynagrodzenie? Zainteresowani na pewno są w stanie znaleźć informację, jaka inna spółka w chwili obecnej jest reprezentowana przez tego członka rady nadzorczej…

Wszyscy członkowie rady nadzorczej dostali skwitowanie za rok 2017. Wszyscy, oprócz ówczesnego przewodniczącego rady nadzorczej i jednocześnie szefa komitetu audytu. Pytanie tylko, czy na pewno według zasług oraz co otrzymali pozostali akcjonariusze i obligatariusze? Głosy Abrisu udzielające absolutorium wszystkim, poza jednym, członkom rady nadzorczej są dowodem na to, że akcjonariusz większościowy uważa, że praca została wykonana prawidłowo. I to pomimo tego, że nie zauważyli, największej – pod względem wartości – afery finansowej po 1989 roku. Dla mnie jest to naprawdę zastanawiające. Ktoś kiedyś słusznie zauważył, że nie wystarczy mieć większość, trzeba mieć jeszcze rację. Abris miał większość na WZA, ale w moim odczuciu, racja leżała po stronie tych inwestorów, którzy głosowali przeciw.” (Czytaj całość >>>)

Ostatnio odkrywamy korespondencję ludzi funduszu Abris, które pokazują, że trzymali rękę na postępowaniu układowym we Wrocławiu i delikatnie mówiąc mieli gdzieś przepisy prawa, porządek korporacyjny. Paulina Pietkiewicz, która uważa, że „nic nie musi”, napisała w mailu z dnia 12.01.2019 roku do Przemysława Dąbrowskiego i Magdaleny Nawłoki, wymowne zdanie: 

„Guys, ok nie raportujecie do Abrisu i nie czujecie się zobowiązani (tak znamy KSH i ale teoria prawa handlowego a real w PE (Private Equity – aut.) to hmm. Nie rozumiem tego bo wiem ile przelewamy co miesiąc. Ale ok.”

Fikcja nie nadzór nad rynkiem

13 sierpnia 2023, niedziela

W przyszłym tygodniu na stronie Latkowski.com o tym - kto stał i stoi za spółką GetBack, po zmianie nazwy – Capitea? Tak podsumowuje to jeden z moich rozmówców: 

„W głowie się nie mieści, jak KNF mogła dopuścić na giełdę podmiot o tak skomplikowanej strukturze właścicielskiej. To, dlatego teraz nie sposób ustalić kto stoi za tymi inwestorami. A każdy kto kupuje akcje spółki chce wiedzieć kto też inwestuje. Fikcja, a nie nadzór nad rynkiem. Do tego kraje typu Kajmany o wątpliwej reputacji podatkowej.”

Rozważ wsparcie serwisu latkowski.com, moich projektów książkowych, filmowych oraz dziennikarskich śledztw. Nawet niewielkie finansowe wpłaty mają wielkie znaczenie.

Darowizny mogą Państwo dokonywać poprzez Fundację „Wolne Słowo” na konto nr: 38 1090 1694 0000 0001 3065 4695