Latkowski.com Latkowski.com
Powrót

2017-10-14

Wstęp do książki "Koronny nr 1. Pseudonim Masa"

Poznaliśmy osobiście dwudziestu kilku tzw. skruszonych z koronami na głowach, włożonymi im przez prokuratorów przy akceptacji sądów. Poznaliśmy ich przestępczą drogę i powody, dla których zdecydowali się zeznawać na niekorzyść swoich wspólników.

IMG-5595-2 (1).JPG

Oto oni. Na czele niejaki Masa, a za nim cała galeria asów świata przestępczego, którzy postanowili wykorzystać nadarzającą się okazję, aby zamienić perspektywę wieloletnich wyroków na bezkarność. Dla wymiaru sprawiedliwości to ludzie, którzy przeszli na dobrą stronę Mocy. Dla byłych wspólników to zwykli zdrajcy, kapusie, kapusty, konfitury czy donosiciele.

– Nie jestem kapusiem – mówi nam jeden z nich. – Nazywają mnie skruszonym przestępcą i ja się z tym zgadzam.

Jarosław Sokołowski zwykł mawiać, że po prostu przeszedł na uczciwą stronę. Nie wiemy, czy rzeczywiście wierzy w to, co mówi.

Świadkowie koronni pojawili się w Polsce prawie 20 lat temu. Ustawę uchwalono w 1997 roku, a rok później wdrożono ją w życie i powołano pierwszego koronnego, byłego policjanta, który obciążył jedną z grup przestępczych. Sam wcześniej działał w jej strukturach. My obaj, współautorzy tej książki, od początku przyglądamy się bacznie, jak działa to narzędzie prawne do walki z przestępczością zorganizowaną. Dwadzieścia lat to już szmat czasu. Można pokusić się o ocenę i wyciągnięcie wniosków.

Poznaliśmy osobiście dwudziestu kilku tzw. skruszonych z koronami na głowach, włożonymi im przez prokuratorów przy akceptacji sądów. Poznaliśmy ich przestępczą drogę i powody, dla których zdecydowali się zeznawać na niekorzyść swoich wspólników.

Ksiądz profesor Paweł Bortkiewicz, etyk, w pracy zbiorowej Przestępczość zorganizowana, wydanej w 2005 roku pod redakcją naukową prof. Emila W. Pływaczewskiego, pisze o dwóch diametralnych ocenach osób ze statusami świadków koronnych. Według jednych to konfidenci, a wprowadzenie instytucji świadka koronnego oznacza powrót do jednej z najpodlejszych metod stosowanych w państwach totalitarno-policyjnych. Ale na drugim biegunie jest ocena wywiedziona z systemu włoskiego, że to skruszeni przestępcy. „Świadek jako «skruszony przestępca» wydaje się być wręcz modelowym przykładem ustosunkowania człowieka do zła, zinterioryzowanego jako osobista wina – pisze ks. prof. Bortkiewicz. – Podmiot uznaje siebie po dokonaniu czynu za sprawcę, który mógł postąpić inaczej”.

Hmm, gdyby rzeczywiście tak było, świat wyglądałby inaczej, ale wyobraźmy sobie na przykład Masę, który po pobiciu swojej ofiary kijem bejsbolowym prawie na śmierć, uderza się w pierś i powtarza: „moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina”. I dochodzi do wniosku, że mógł postąpić inaczej. Nie bić, ale porozmawiać, wytłumaczyć, poprosić o te pieniądze.

Nasz wniosek jest banalny. Określenie „skruszony przestępca” jest z gruntu fałszywe. Żaden z nich nie jest skruszony. Żaden nie żałuje ofiar swoich przestępstw ani swoich wyborów życiowych. Wyznali swoje grzechy i obciążyli dawnych przyjaciół nie z powodu skruchy, ale z prostej kalkulacji. To im się po prostu opłacało, chociaż uczciwie mówiąc, nie każdemu w jednakowym stopniu. Ba, niektórym w ogóle się nie opłaciło.

Jarosław Sokołowski, ps. Masa, niewątpliwie skorzystał na wejściu w program ochrony świadka koronnego. Komu jak komu, ale jemu to się naprawdę opłaciło. Kiedy werbowano go na koronnego, obowiązywała ustawa, w której zapisano: „Można uzależnić dopuszczenie dowodu z zeznań świadka koronnego także od zobowiązania się podejrzanego do zwrotu korzyści majątkowych odniesionych z przestępstwa oraz naprawienia szkody nim wyrządzonej”. Kluczowe jest słowo „można”. Oznaczało pełną dowolność. Prokurator podpisujący z kandydatem na świadka umowę mógł, ale nie musiał domagać się zwrotu majątku zdobytego nielegalnie. W przypadku Masy wszystko, co posiadał, dom, drogie samochody i pieniądze – pochodziło z działalności przestępczej. On sam chwalił się później, że w program świadka koronnego wszedł z kilkumilionowym wianem. Dlaczego prokurator Jerzy Mierzewski pozwolił mu na to? Diabli wiedzą!

Masa wyrósł na celebrytę. To zadziwiający przypadek, chyba jedyny w historii kryminalnego świata, że świadek koronny, który powinien żyć w cieniu, bez imienia, nazwiska i twarzy, bryluje w mediach, udziela wywiadów, prowadzi stronę na Facebooku, gdzie opowiada młodzieży, jak cudownie się żyło za czasów mafii. Na dowód zamieszcza swoje zdjęcia w światowych kurortach, w mercedesach i z pięknymi panienkami u boku. No, żyć nie umierać. Masa jawi się jako sympatyczny gość, kulturalny, udzielający porad. Czasem jednak nerwy mu puszczają („bo ja nerwowy jestem”), kiedy ktoś nawet niechcący nadepnie mu na odcisk, zada nieroztropne pytanie albo przypomni coś niewygodnego z przeszłości. Wtedy Masa zapomina o savoir-vivrze. Bluzga jak za najlepszych czasów. Wyzywa od cweli, frajerów i pojebów. Oto próbka z jego publicznej strony facebookowej: „Część ludzi zaangażowana w tę dyskusję to cioty włażące po palcu w dupę. Kolejna część to sieroty, które pierdolą z zazdrości o przytulonej kasie. Zapierdalają za 2k [2 tysiące – przyp. aut.] na miesiąc i jedyne, na co ich stać, to przejazd na gapę w miejskiej komunikacji. Każdy próbował w swoim życiu coś zdobyć, ukraść lub zorganizować na lewo. Tylko wybitne jednostki mają jaja do tego, żeby zarobić kilka milionów. A reszta patrzy z zazdrością”.

No więc jest już jasne, że Masa to jednostka wybitna i do tego z jajami. A także literat.

Opublikowano już pięć czy sześć wspomnieniowych książek Jarosława Sokołowskiego. Wysłuchuje go i nadaje tym dziełom formę Artur Górski, znany dziennikarz i świetny bramkarz piłkarski (wiemy coś o tym, bo z jednym z nas grał w tej samej drużynie). W dalszej części tej książki dokonamy analizy, jak mówią specjaliści, porównawczej. Mianowicie zastanowimy się, kiedy Masa mówi prawdę. Zeznając przed prokuratorem i sądami czy pisząc swoje memuary? Bo zdarza się, że obie wersje wykluczają się wzajemnie.

Tak więc będzie to opowieść o różnych twarzach Jarosława Sokołowskiego, ps. Masa. O tym, jaki był kiedyś i jaki jest teraz. O jego szczęśliwym żywocie.

Na początek jednak przypomnimy kilka historii innych świadków koronnych. Po to, aby pokazać Masę na właściwym tle.

Rozdział 1

Loczek, Szramka, Gruby i inni

Zatelefonował kiedyś Krzysztof P., ps. Loczek, świadek koronny m.in. w sprawie gangu Janusza T., ps. Krakowiak. Dzwonił z więzienia, gdzie odbywał wyrok za czyny popełnione i osądzone przed przyjęciem statusu świadka koronnego. Był zrozpaczony i przerażony.

– Proszę o pomoc, moje dziecko straciło życie – mówił autentycznie poruszony, tłumiąc płacz. – Nie dostałem przepustki na pogrzeb.

Sugerował, że dziecko zabili bandyci, których obciążał zeznaniami, ale prokurator uznał, że to był po prostu wypadek.

Loczek został świadkiem koronnym w 2002 roku w trakcie procesu, w którym zasiadał na ławie oskarżonych. Sprawa dotyczyła pobicia ze skutkiem śmiertelnym mężczyzny, który na zlecenie konkurencyjnego gangu przewoził bombę. Loczek uczestniczył w pobiciu, a na sprawie sądowej niespodziewanie się przyznał i obciążył pozostałych oskarżonych. Zapadły wyroki od 3 do 8 lat pozbawienia wolności, a sam Loczek dostał karę 6 lat więzienia. Po apelacji w nagrodę ze szczere zeznania zmniejszono mu ten wyrok do 4 lat. W tym czasie obdarzono go też statusem świadka koronnego w sprawie katowickiego śledztwa dotyczącego gangu Krakowiaka. Loczek był w tej grupie żołnierzem. Kiedy zatelefonował do nas, odsiadywał swoje 4 lata i składał zeznania w kilku sądowych sprawach.

To właśnie jego wprowadzono później do sali sądowej w Katowicach, gdzie miał składać zeznania w sprawie gangu Krakowiaka, w obecności dziennikarzy. Dotychczas zawsze sędziowie wyłączali jawność, bo tego wymagała ochrona wizerunku specjalnych świadków. Na sali Loczek poprosił jednak, aby wyproszono z sali publiczność, bo boi się o życie.

– Jedno moje dziecko już zginęło – powiedział i sąd uznał jego racje.

Najgłośniejszy z procesów z jego udziałem to oczywiście rozliczanie gangu Krakowiaka. Ale zeznania Loczka pozwoliły też krakowskiej prokuraturze sporządzić akt oskarżenia m.in. w sprawie 13 mężczyzn, którym zarzucano udział w zorganizowanej zbrojnej grupie przestępczej, handel bronią i narkotykami, a także dokonanie w 1999 roku napadu z bronią w ręku na konwój w Wieliczce. Skradziono wówczas blisko 120 tysięcy zł.

Tak w 2006 roku „Gazeta Krakowska” opisywała przygotowania do tego procesu: „Spuszczone metalowe żaluzje w oknach «pancernej sali», gdzie zamontowano specjalną klatkę dla oskarżonych, zamalowane szyby w drzwiach sądowych korytarzy. Sąd Okręgowy w Krakowie w ostatnich dniach zamienił się w twierdzę. W krakowskiej siedzibie Temidy zeznawać będą w najbliższych dniach «koronni» z najgłośniejszych kryminalnych polskich procesów. Masa, Loczek, Wołek, Łomiarz, Kastor – to bandyckie pseudonimy wzbudzające grozę, także w świecie przestępczym”.

Prezes bez korony

Wspomniany Łomiarz, zwany też po prostu Łomem albo Prezesem, to Włodzimierz C. Był wspólnikiem Krakowiaka, ale później wybuchł między nimi konflikt. W 2001 roku Łom został koronnym i obciążył byłego kompana. Wydano na niego wyrok śmierci i tylko cudem uniknął zamachu. Zabójca z karabinem snajperskim ulokował się na dachu kamienicy przylegającej do aresztu śledczego przy ul. Mikołowskiej w Katowicach. Miał widok na spacerniak. Łomiarza vel Prezesa akurat tego dnia przeniesiono do innego aresztu. Z ustaleń policyjnych wynikało, że ten sam killer miał zabić prokuratora i funkcjonariusza CBŚ, którzy rozpracowywali gang Krakowiaka.

Łom odzyskał wolność, ale uznał, że życie za pieniądze, jakie dostawał w ramach programu ochrony świadka koronnego, jest za skromne. Zaczął dywersyfikować dochody. Jako skruszony gangster zeznawał i zdobywał zaufanie śledczych i jednocześnie, niejako po godzinach, kierował własnym gangiem specjalizującym się w porwaniach dla okupu. Jego podwładni uczestniczyli też w zabójstwie policjanta. W 2003 roku Łom został zdekonspirowany i odebrano mu status świadka koronnego. Stanął przed sądem i został skazany na 7 lat więzienia. Obciążył go zeznaniami jeden z członków jego gangu, a później świadek koronny, Sebastian S.

Łom został skazany także za czyny, które ujawnił, kiedy przystępował do programu świadka koronnego. Każdy, kto zostaje koronnym, ma pod rygorem utraty statusu ujawnić wszystkie przestępstwa nie tylko innych osób, ale również własne. W zamian za szczerość zostają mu darowane wyznane winy. Łomowi początkowo darowano bezkarność, ale kiedy wyszło na jaw, że pod parawanem świadka koronnego nadal popełnia przestępstwa, nie było zmiłuj.

Kastor od Krakowiaka

Kastor, inny koronny z tamtego czasu, czyli Wiesław Cz., to dawny członek grupy Krakowiaka. Bandyci, działający głównie na południu Polski, dokonywali zabójstw, porwań, napadów z bronią w ręku, wymuszeń haraczy, rozbojów, oszustw i kradzieży samochodów. Handlowali też bronią i narkotykami. Kastor znał Krakowiaka jeszcze z Nowej Huty, wychowywali się razem na osiedlu Willowym. Przyjął koronę prawdopodobnie po to, żeby uniknąć kary za udział w gangsterskiej egzekucji pod Częstochową. Odpuszczono mu udział w zbrodni, bo zaczął sypać. Obrońcy oskarżonych bezskutecznie wnosili o odebranie mu statusu, bo być może uczestniczył w zabójstwie.

Generał – wyblakła gwiazda

Żelaznym świadkiem koronnym na każdą okazję był Piotr W., ps. Generał. Kiedy miał zeznawać w dużej sprawie przed krakowskim sądem, media przedstawiały go jako jednego z najsłynniejszych i najbardziej strzeżonych polskich koronnych. Sławę zyskał, kiedy oskarżył Ryszarda Boguckiego o udział w zabójstwie gen. Marka Papały. Boguckiego, jako podejrzanego o zabójstwo Andrzeja Kolikowskiego, ps. Pershing, ściągnięto aż z Meksyku. Piotr W. siedział wtedy w sąsiedniej celi. Bogucki miał mu opowiadać o sprawie Papały i chwalić się, jak strzelał do byłego szefa policji.

Początkowo dano wiarę Generałowi, ale po weryfikacji jego opowieści wyszło na jaw, że zmyślał i kręcił. Chwalił się też wiedzą na temat okoliczności zabójstwa byłego wicepremiera i prezesa Głównego Urzędu Ceł Ireneusza Sekuły, który oficjalnie popełnił samobójstwo, a także na temat zamachu na bossa śląskiego półświatka Zbigniewa Sz., ps. Simon. Im chętniej Generał zeznawał, tym bardziej jego gwiazda bladła. Śledczy w końcu zrozumieli, że ten człowiek klepie chętnie na każdy temat, ale zmyśla przy tym jak najęty.

Gruby – australijski łącznik

Innym żelaznym świadkiem koronnym katowickiej prokuratury był, a podobno jest nadal, niejaki Maciej B., ps. Gruby. Obciążył kilkadziesiąt osób. Na podstawie jego zeznań prokurator postawił zarzuty o przynależność do zbrojnej przestępczej grupy zorganizowanej m.in. gospodyni domowej z Rybnika (matce dwójki czy nawet trójki małoletnich dzieci), właścicielowi ośrodka wczasowego nad jeziorem pod Opolem i trzem braciom prowadzącym firmę handlującą sprzętem ogrodniczym. Pani z Rybnika miała nocami bez wiedzy męża jeździć do Częstochowy i tam wymuszać haracze oraz wyłudzać pieniądze. A bracia ogrodnicy – kupować narkotyki od właściciela ośrodka wczasowego, który, według świadka Grubego, produkował je w kuchni, gdzie przygotowywano posiłki dla wczasowiczów. Wszyscy trafili do aresztów. Szerokim echem odbiła się pikieta, jaką przed katowickim sądem przeprowadzili mąż i dzieci aresztowanej kobiety z Rybnika. Stali tam z transparentem o treści: „Prokuratorze Pietrzak, oddaj nam naszą żonę i mamę”. Prokurator nie zamierzał jednak nikomu nikogo oddawać aż do momentu, kiedy na honorze jego asa z rękawa, czyli świadka Grubego, pojawiła się wielka i niezmywalna plama. Został złapany na gorącym uczynku, kiedy podejmował na stacji benzynowej torbę ze 100 tysiącami dolarów. Był to haracz, jakiego zażądał za zmianę swoich zeznań od trzech braci ogrodników, a właściwie od ich żon. Zdesperowane kobiety zawiadomiły detektywa Krzysztofa Rutkowskiego, który w spektakularny sposób zdemaskował proceder uprawiany przez świadka z koroną na głowie.

Gruby trafił za kraty, ale jeżeli, szanowny czytelniku, chociaż przez moment pomyślałeś, że na tym skończyła się jego kariera skruszonego przestępcy, to jesteś w wielkim błędzie. Prokurator ani myślał pozbawiać go statusu. Wierzył mu ślepo i nadal korzystał z jego zeznań. Dopiero sądy przywróciły porządek rzeczy. Kolejno uniewinniały osoby obrzucone błotem przez Grubego, a potem przyznawały im odszkodowania za niesłuszne uwięzienie. Bogu ducha winny właściciel ośrodka wczasowego przesiedział w areszcie najdłużej, bo ponad 2,5 roku.

A Gruby? Po odsiedzeniu wyroku za nieudany handel zeznaniami nadal był świadkiem, jeździł po sądach zeznawać, aż któregoś dnia ślad po nim zaginął. Odnalazł się potem w Australii. Pojechał tam, bo ponoć stracił głowę dla jakiejś dziewczyny. Trzeba przyznać, że był to dość nietypowy świadek koronny. Kłamał jak wielu przed nim i po nim, ale przy okazji chciał zarobić trochę grosza. No i do tego okazał się kochliwy, czym przysporzył swojemu prokuratorowi dodatkowych kłopotów.

Śmierć Rigodonka

Listę dziwnych, bo zachowujących się niestandardowo, świadków koronnych można ciągnąć bez końca. Jak ten spod Warszawy, na którego przestępcy ponoć polowali, aby go odstrzelić, a który na koniec trafił za kraty, bo wyszło na jaw, że zabił człowieka. Albo Andrzej L., ps. Rygus lub Rigodonek. Najpierw przykładnie zeznawał, aż nagle urwał się ze smyczy i znikł. Okazało się, że wrócił do popełniania przestępstw. Złapano go, pozbawiono korony i trafił do aresztu. A tam, jak poinformowano, popełnił samobójstwo. Sprawa jest jednak niejasna. Osoby z jego środowiska twierdzą, że jego rzekome samobójstwo było upozorowane – został zabity. Przez kogo, nie wiadomo.

Szramka pisze oświadczenie

Kiedyś zatelefonował z lubelskiego aresztu zbuntowany świadek koronny, Dariusz S., noszący wdzięczny pseudonim Szramka (od blizny na twarzy). Zeznawał w sprawie bydgoskich gangów, m.in. dzielił się wiedzą o zamachu na dyrektora tamtejszego oddziału PZU, którego zamordowano w 1999 roku, bo uniemożliwiał przestępcom wyłudzanie odszkodowań. Szramka to niegdyś numer drugi w hierarchii bydgoskiego gangu Henryka L., ps. Lewatywa.

Szramka zadzwonił, aby poprosić o pomoc. Mówił, że boi się o rodzinę: matkę, żonę i dorastającą córkę. Dwa lata temu doszło do próby porwania dziewczynki. Przed szkołę zajechał jakiś samochód, próbowano ją wciągnąć do środka. Wyrwała się i ukryła w gabinecie dyrektorki szkoły. Żona cierpiała na przewlekłą depresję – z tego powodu nie mogła być objęta programem ochrony, bo to wymagało wyjazdu z Bydgoszczy i pobytu w nieznanym miejscu, wśród nieznanych ludzi. Z powodu choroby zobojętniała na zagrożenia. Szramka mówił, że ją rozumie, chce pomóc, ale zza krat nie potrafi. A szczególnie bez pomocy służby więziennej.

Siedział w areszcie pod szczególnym nadzorem, jak każdy osadzony objęty programem ochrony. Dostępu do Szramki dyrekcja aresztu broniła jak niepodległości. Dostaliśmy odmowę widzenia „ze względów organizacyjnych i resocjalizacyjnych”. Odwołaliśmy się. Przecież rzekome względy organizacyjne to wybieg, już się spotykaliśmy z osadzonymi świadkami koronnymi. Wszystkich ze statusem ochronnym obejmują przecież te same przepisy. A względy resocjalizacyjne? Dariuszowi S. do końca kary pozostało 50 dni. Odsiedział już kilka lat, chyba przeszedł program resocjalizacji? W czym rozmowa z dziennikarzem może ten proces naprawiania człowieka zaburzyć?

Po wielu dniach rokowań doszło w końcu do spotkania. Podczas widzenia towarzyszył nam funkcjonariusz w stopniu kapitana. Szramka został pouczony, że nie może ujawnić niczego, co dotyczy pobytu w areszcie.

Szramka nie jest ulubieńcem systemu penitencjarnego. W swoich zeznaniach pogrążył nie tylko gangsterów, ale i kilku strażników więziennych (dostali wyroki). Obciążył też policjantów (są już po wyrokach) oraz prokuratorów i sędziów z Bydgoszczy (tych wątków akurat nie pociągnięto). W kwietniu 2013 roku do celi aresztu w Bydgoszczy, gdzie go przetransportowano na rozprawy przed tamtejszym sądem, dokooptowano mu sąsiada. Był nim przestępca skazany na podstawie jego zeznań. Siedzieli razem przez dwa dni, a po alarmie podniesionym przez Szramkę obu przeniesiono do innej celi. Jednak ponownie do wspólnej. Przebywali tam jeszcze przez 12 dni. Do dzisiaj nie wiadomo, czy był to błąd administracji aresztu, czy celowe działanie. Nikt za to niewątpliwe narażenie bezpieczeństwa świadka koronnego nie poniósł konsekwencji.

Niedawno Szramka się dowiedział, że jego matkę nieznany mężczyzna oblał jakimś płynem.

– Szłam z psem po osiedlu, kiedy zamaskowany człowiek oblał mnie czymś, na szczęście nie był to kwas – potwierdziła nam Danuta Z., matka Dariusza. – Krzyknął, że mnie załatwi, i uciekł. Odbieram anonimowe telefony z groźbami, żeby syn wycofał się z zeznań.

Dwa lata temu, po ataku na córkę, Szramka na sali sądowej odwołał zeznania. Przestępcy triumfowali, ale po rozmowie z prokuratorem Szramka postanowił jednak kontynuować zeznania. Za jego głowę gangsterzy wyznaczyli nagrodę.

– O siebie się nie boję – mówi. – Ale wiem, że będą polować na moją rodzinę. Kto ich upilnuje?

W 2010 roku skorzystał z rocznej przerwy w odbywaniu kary. Sam zajmował się wtedy ochroną żony i córki. Do więzienia wrócił na czas. Teraz wystąpił o kilkudniową przepustkę, bo chciał umieścić żonę z dzieckiem u dalszej rodziny, poza Bydgoszczą. Dostał jednak odmowę. Jak każdy, komu do końca kary zostało mniej niż pół roku, złożył do dyrektora aresztu wniosek o objęcie jego i rodziny opieką prawną przez kuratora sądowego. Również odmówiono.

Kiedy go odwiedziliśmy, miał za kilka dni być przewieziony na proces do Bydgoszczy. Zdesperowany zastanawiał się, czy to ma sens. Zeznając, narazi swoich bliskich. Taka huśtawka nastrojów świadka koronnego nie wróży nic dobrego. Szramka jednak zgodził się zeznawać. Potem wyszedł na wolność. Jeszcze raz się spotkaliśmy, miał plany założenia pewnego legalnego biznesu. Po pewnym czasie dowiedzieliśmy się, że znów zmienił front. Wyparł się swoich zeznań obciążających dawnych wspólników. Złożył u notariusza oświadczenie. Nie znamy jednak okoliczności, jakie temu towarzyszyły. Czy miał osobistą potrzebę, aby dać wyraz prawdzie, czy też uczynił to pod przymusem, szantażowany przez gangsterów? Oto fragment tego dokumentu:

Oświadczam, że złożone przeze mnie oświadczenie nie jest pod przymusem, groźbą ani także nikt w tym zakresie nie wywierał na mnie nacisku, ani także nie szantażował mnie. Oświadczenie złożone z własnej, nieprzymuszonej woli. Kilkukrotnie zeznawałem w sprawie dotyczącej zabójstwa Piotra Karpowicza. Zeznania swoje wielokrotnie zmieniałem. Z pełnym przekonaniem po raz kolejny twierdzę, że Tomasz G. nigdy nie był zleceniodawcą zabójstwa Piotra Karpowicza. Zlecenia zabójstwa nie odebrał Henryk L. Zabójstwa nie dokonał Adam S. Krzysztof B. nigdy nie brał udziału w tym zabójstwie.

Ujawnione protokoły przesłuchań jako podejrzanego przed uzyskaniem statusu świadka koronnego są tworem autorstwa prokuratora Roberta Bednarczyka.

W postępowaniu przed Sądem Okręgowym ujawniłem okoliczności zastosowania wobec mnie ustawy o świadku koronnym w sytuacji, gdzie zastosować jej nie było można. Prokurator nie miał prawa ani możliwości do wystąpienia z takim wnioskiem do Sądu, albowiem w pierwszym etapie postawiony przez Prokuraturę zarzut współkierowania grupą dyskwalifikował mnie z możliwości skorzystania z ustawy o świadku koronnym, a po zmianie kwalifikacji prawnej czynu niemożliwym było postawienie mi ponownego zarzutu.

Mamy państwo bezprawia, w którym prokuratorzy składają fałszywe zeznania przed Sądem, nie ponoszą za to żadnej odpowiedzialności, tylko zarzuty w celu zastraszania zostały przedstawione mnie najbardziej nielegalnemu świadkowi koronnemu w Polsce.

Nie jest realizowany wobec mnie żaden program ochrony świadka koronnego, albowiem nie grozi mi ze strony byłych kolegów niebezpieczeństwo. Jedyne niebezpieczeństwo występuje ze strony funkcjonariuszy, którzy mają stać na straży praworządności w kraju. Tego się boję, bo skoro ja na zlecenie prokuratora miałem uczyć się na pamięć napisanych przez niego zeznań, to podobnie może być i w moim przypadku.

Criters obciąża Łapę

Kolejny telefon z zakładu karnego, tym razem z Cieszyna, od Grzegorza D., ps. Criters, świadka koronnego w sprawie wyłudzania krakowskich kamienic. Układ z prokuraturą polegał na tym, że będzie zeznawał, sam też dostanie wyrok, ale skorzysta z ułaskawienia. Na podstawie jego zeznań oskarżono cały gang wyłudzaczy. Przestępcy przyznali się i dobrowolnie poddali karze. Zapadły wyroki w zawieszeniu. Jedynym skazanym na odsiadkę okazał się świadek koronny. Wszczęto procedurę ułaskawieniową, ale wszystko rozbiło się o opinię z zakładu karnego. Była negatywna. Nie dlatego, że Criters źle się zachowywał w więzieniu. Przeciwnie, wychowawca nie miał zastrzeżeń: „Funkcjonuje bezkonfliktowo, sześciokrotnie nagradzany regulaminowo, krytyczny wobec popełnionych czynów”. Jedyne, co miał mu do zarzucenia, to fakt, że w latach 90. był już karany.

Ten sam wychowawca powtarzał swoją opinię (zwaną prognozą kryminologiczno-społeczną) za każdym razem, kiedy Criters występował o warunkowe, przedterminowe zwolnienie z odbycia reszty kary. Pisał, że osadzony spełnia wszystkie warunki, zachowuje się wzorowo, ale „prognozę określam jako negatywną”. Ani dyrektor zakładu karnego, ani przełożeni z warszawskiej centrali nie mogli nakazać wychowawcy, aby uwzględnił to, że od czasu, kiedy Criters był przestępcą, minęło 16 lat.

Ta historia, opisana przez nas w tygodniku „Polityka”, ujawniała mechanizm wyłudzania w Krakowie kamienic. Zaczynała się następująco. Grzegorz D., ps. Criters, z Bielska-Białej przed laty poznał w więzieniu Piotra B., ps. Łapa (lub Szeryf). Już na wolności Łapa okazał się biznesmenem z rozmachem, prowadził kilka firm: handel nieruchomościami, budownictwo, restaurowanie zabytków. Criters po wyjściu zza krat poprosił go o pomoc i ją dostał, zaczął pracować dla Łapy. Kiedyś był zwykłym złodziejem samochodowym, teraz założył firmę budowlaną. Budować firma nie musiała – jej rolą było wystawianie faktur za niewykonane usługi. Wokół Łapy takich firm słupów było więcej. Wyłudzano zwrot podatków i kredyty.

Sam Łapa władał wtedy pałacykiem pod Warszawą. Jego żona stała na czele fundacji zajmującej się pozyskiwaniem środków na renowację zabytkowych dworków. Pieniądze zdobywano, ale dworki (pod Warszawą, Krakowem i Lublinem) świetności nie odzyskiwały. Łapę obsługiwały najlepsze kancelarie adwokackie ze stolicy, bywał na salonach. Bawił się w najlepsze, chociaż w tym samym czasie ścigano go listami gończymi. Mówi się: szara strefa; w jego przypadku strefa była jak najbardziej kolorowa.

Wkrótce Criters dostał nowe zadanie do wykonania. Jeździł do Krakowa, spacerował, fotografował stare kamienice, rozmawiał z lokatorami. Przypominał turystę podziwiającego zabytki. Szef polecił mu, aby omijał domy, w których mieściły się kancelarie prawne – kłopotów lepiej unikać. Łapa dokonywał później wyboru obiektów wartych grzechu, a wtedy Criters zamawiał wypisy z ksiąg wieczystych. Płacił urzędnikowi z odpowiedniego wydziału sądowego, a ten obsługiwał go w ekspresowym tempie.

W księgach widniały nazwiska przedwojennych właścicieli, przeważnie obywateli polskich pochodzenia żydowskiego. Podczas wojny przepadli bez śladu. Niektórzy zginęli, inni wyjechali z Polski i już nigdy tu nie powrócili. Łapę interesowały wyłącznie osierocone kamienice, o które nikt się nie upominał.

Criters sam uczestniczył przynajmniej w sześciu wyłudzeniach kamienic, ale dostarczył Łapie kilkadziesiąt wypisów z ksiąg. Ten miał kilku innych naganiaczy, wyposażał ich w fałszywe paszporty konsularne (wydane w Hamburgu). Dzięki tym dokumentom matka jednego ze znajomych Critersa wcielała się w nieżyjące od lat właścicielki, figurujące w krakowskich księgach wieczystych. Obwieszona złotem, odpowiednio ucharakteryzowana, w futrzanej czapie zjawiała się w kancelariach notarialnych w Trzebiatowie i Koszalinie (im dalej od Krakowa, tym lepiej) i udzielała pełnomocnictw do sprzedaży kamienic koledze Critersa, Marcinowi W., a ten u notariusza w podwarszawskiej Magdalence zawierał umowę sprzedaży z Markiem S., kolejnym ogniwem w wyłudzeniowym łańcuchu.

Criters uwiarygodniał dokumenty, uzyskując z pomocą pracownicy krakowskiego sądu podpisy od dwóch sędzi, i natychmiast wprowadzał do ksiąg wieczystych odpowiednie wpisy o zmianie właściciela. W gruncie rzeczy właściciel był tymczasowy, typowy słup, bo błyskawicznie kamienicę sprzedawał, a nabywcą finalnym – zawsze po okazyjnej cenie – stawał się Mariusz K., posiadacz m.in. komisu samochodowego, kolega Łapy.

Mariuszowi K. już kamienicy nie można było odebrać – kupił ją przecież z drugiej ręki, na jego rzecz przemawiała tzw. rękojmia wiary publicznej ksiąg wieczystych. Nie znał, przynajmniej oficjalnie, prawdziwej historii nabywanych nieruchomości, płacił tyle, ile żądał sprzedający, działał w dobrej woli. Łapa zamówił w jednej z warszawskich kancelarii prawnych ekspertyzę dotyczącą stosowania w praktyce rękojmi wiary ksiąg wieczystych. On i Mariusz K. korzystali z niej obficie.

Criters uzyskał status świadka koronnego na wniosek Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie w 2003 roku. W tym czasie w sądach toczyły się już dwie sprawy karne dotyczące wyłudzania kamienic. W jednej Criters był głównym oskarżonym, w drugiej obwiniano go jedynie o podrobienie podpisu. Fakt, że został koronnym, dla toczących się postępowań sądowych nie miał znaczenia. Można powiedzieć, że wpadł w niezwykłą dwoistość. Siedział na ławie oskarżonych i był piętnowany przez prokurator rejonową jako przestępca bez skrupułów, a równolegle prokuratorom z jednostki apelacyjnej ujawniał sposoby działania grupy kierowanej przez Łapę przy oszustwach finansowych, przy okazji obszernie zeznając o kradzieżach krakowskich kamienic.

Prokuratorzy (później także sądy) uznali zeznania Critersa za wiarygodne i poparte innymi dowodami, tym bardziej że Łapa był postacią z bogatą kartoteką. W połowie lat 90. skazano go za udział w wyłudzeniu z BGŻ 280 miliardów starych złotych, ale wyroku 7 lat nie odsiedział, wyszedł po 15 miesiącach ze względu na stan zdrowia. Przyjaźnił się ze słynnym Nikosiem, gangsterskim bossem z Trójmiasta. Nikoś skontaktował go z Jerzym P., fałszerzem dokumentów, od którego Criters, za pieniądze Łapy, kupował lewe paszporty i dowody osobiste.

Łapa miał też inne źródła zaopatrzenia – dysponował podpisanymi in blanco paszportami konsularnymi z polskiego konsulatu w Hamburgu oraz czystymi (wystarczyło wkleić zdjęcie i wpisać dane) paszportami gwatemalskimi. Oprócz polskiego legitymował się też obywatelstwem Gwatemali; jak to sobie załatwił, nie wiadomo. Na początku lat 90. przejął prywatyzowane zakłady Unitra Eltron.

Jego ówczesny znajomy Ryszard Bogucki (skazany za zabójstwo gangstera Pershinga – do zbrodni nigdy się nie przyznał) tak podczas widzenia w katowickim areszcie śledczym opisywał nam intencje Łapy:

– Unitra była łakomym kąskiem, bo w skład jej majątku wchodziły cenne nieruchomości. Firma do tej pory istnieje, mam w niej udziały. Piotr B. nie zamierzał kontynuować produkcji elektroniki, chciał przejąć majątek trwały w postaci szeregu nieruchomości położonych w kluczowych miejscach wszystkich centralnych miast w Polsce. To było ponad 60 nieruchomości, potężne budynki, po 10 tysięcy m kw. powierzchni użytkowej.

Bogucki twierdził w śledztwie, jakie toczyło się przeciwko niemu, że Łapa przy pomocy adwokatów (wymienił ich nazwiska) skutecznie przeprowadził intrygę, która miała na celu zdobycie fałszywych zeznań obciążających Boguckiego w sprawach Pershinga i Marka Papały. W ten sposób chciał się pozbyć byłego wspólnika w interesach.

Criters nigdy nie rozmawiał z Ryszardem Boguckim, ale opisuje intrygi swojego byłego szefa podobnie.

– Kiedy siedziałem w areszcie, do sprawy kamienic wynajął mi krakowską adwokatkę, która przekazała mi jego polecenie, abym obciążał niejakiego Waldemara J. To znaczy miałem w zeznaniach wstawiać go zawsze w miejsce Łapy, zrobić z niego szefa gangu. Nie znałem tego Waldemara, dowiedziałem się potem, że był kolegą Łapy, który uciekł z więzienia i ukrywał się gdzieś za granicą.

Na swoim procesie Criters obciążał więc Waldemara J. ile wlezie, w nagrodę został zwolniony z aresztu. Łapa mógł się czuć bezpiecznie. – Wierzyłem wtedy jego zapewnieniom, że mnie z tego wyciągnie – mówi Criters. Ale Łapa obietnicy nie spełnił. Pod koniec procesu – był już świadkiem koronnym – Criters ujawnił prawdziwą rolę Łapy, ale sąd nie dał mu wiary, uznając, że to linia obrony. Został skazany na 6 lat więzienia. Te same wyjaśnienia złożył przed innym składem sędziowskim, w procesie, w którym odpowiadał za sfałszowanie podpisu (dzięki czemu wyłudzono kamienicę). Tym razem sąd mu uwierzył i wymierzył łagodną karę: rok więzienia w zawieszeniu.

Tak naprawdę jednak jego rola została zmarginalizowana, bo ta sama prokuratura, która nadała mu status specjalny, dogadała się z większością członków grupy Łapy. Zawarto z nimi układ, przestępcy przyznali się do zarzutów i dobrowolnie poddali karze. Dostali niskie wyroki w zawieszeniu. Piotra B. potraktowano najsurowiej, ale i tak – zgodnie z noszonym pseudonimem – spadł na cztery łapy. Dostał 5 lat więzienia w zawieszeniu na 10 lat i 720 tysięcy zł grzywny. Na interesie z kamienicami zarobił na czysto wiele milionów złotych. Ile dokładnie, nie wiadomo, bo prokuratura tego wątku do końca nie zbadała.

Po aferze z kradzieżami przedwojennych domów opadł już kurz. Nie postawiono zarzutów Mariuszowi K., który rzekomo w dobrej wierze kupował kamienice. Nie ponieśli odpowiedzialności urzędnicy sądowi załatwiający za pieniądze wypisy i wpisy do ksiąg wieczystych. Nie zbadano wątku udziału w procederze dwóch sędzi, pomagających w szybkim załatwianiu spraw związanych z przejęciami kamienic. Nie ukarano notariuszy (poza bodajże jednym pechowcem), którzy podejrzanie łatwo dawali się nabierać oszustom. Nie objęto śledztwem adwokatów, w tym pani mecenas, która – według Critersa – skutecznie namawiała go do fałszywego obciążania niewinnego człowieka.

Organizator wyłudzania kamienic, Łapa, wykpił się wyjątkowo tanio. Criters twierdził też, że Łapa zlecił mu zabójstwo prywatnego detektywa Krzysztofa Rutkowskiego i uprowadzenie Ryszarda Boguckiego. Za zlecenie zabójstwa grozi kara nawet dożywotniego więzienia, ale tego wątku prokuratura nie była w stanie pociągnąć, bo poza zeznaniami Critersa nie znalazła innych dowodów.

Jakiś czas temu Łapa znów zainteresował śledczych, tym razem z Łodzi, jako podejrzany w jednym z wątków sprawy producenta filmowego Lwa R. Zarzucano mu korzystanie z fałszywej dokumentacji medycznej, aby dzięki temu unikać odpowiedzialności karnej. Został przesłuchany i usłyszał zarzuty, ale krótko potem zniknął wraz z żoną z miejsca zamieszkania. Oficjalnie zgłoszono jego zaginięcie. Do dzisiaj nie został ujęty, nie wiadomo nawet, czy żyje.

Jedynym surowo ukaranym okazał się świadek koronny. Obiecywano mu, że skorzysta z art. 60, par. 3 (nadzwyczajne złagodzenie kary), ale sąd nie udzielił mu tego przywileju. Po uprawomocnieniu się wyroku, w lipcu 2011 roku, prokuratura bez skutku próbowała ratować sytuację, składając na ręce prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta prośbę o wszczęcie postępowania ułaskawieniowego, co – jak mówił ówczesny rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie Piotr Kosmaty – było działaniem o charakterze bezprecedensowym w skali kraju. Rzecznik zapewniał, że prokuratura ponowi wniosek o wszczęcie procedury ułaskawienia.

Criters zakończył już udział w programie świadka koronnego. Siedząc w więzieniu, zastanawiał się, jakie licho podkusiło go, aby zostać koronnym. Po wyjściu na wolność zamieszkał u pewnej kobiety, podjął pracę. Na razie nic nie wskazuje, aby miał powrócić na przestępczą drogę.

Sproket idzie na wojnę

Roman O., ps. Sproket, to świadek koronny, który świadomie zrezygnował z tego statusu. Był żołnierzem w gangu pruszkowskim bezpośrednio podlegającym Masie. Kierował też własną grupą do rozwiązań siłowych, złożoną m.in. z kilku Ormian. Uważano go za osobnika wyjątkowo brutalnego i nieuznającego kompromisów. Został zatrzymany w 2007 roku w pobliżu Strykowa, gdzie wcześniej spotkał się właśnie z Masą. Dostał 8 lat pozbawienia wolności. Kiedy odbywał ten wyrok, po świecie przestępczym rozeszła się wiadomość, że Roman dostaje koronę. To brzmiało niewiarygodnie. Każdy, ale nie on, ten twardziel, który nigdy nie szedł na układy z psami.

Ale to była prawda. Najpierw złożył obszerne wyjaśnienia, w których obciążył innych i siebie również. Potem już jako świadek koronny powtórzył je w formie zeznań. Prokuratorzy z Wydziału V (ds. Przestępczości Zorganizowanej) Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie podjęli na tej podstawie przynajmniej cztery śledztwa. Przeciwko Monice B., byłej żonie gangstera Słowika, przeciwko grupie Skwary (Marka S., szwagra Masy), przeciwko grupie Pawła R. i w sprawie przestępstw Jarosława Sokołowskiego, ps. Masa, popełnianych w okresie, kiedy ten był już świadkiem koronnym.

Dlaczego Sproket zdecydował się zeznawać w czasie, kiedy już odbywał wyrok i kiedy nawet najlepszy układ z prokuratorem nie miał żadnego wpływu na długość zasądzonej mu odsiadki? Jak nam później tłumaczył, po prostu chciał całkowicie odciąć całą swoją przeszłość. Obawiał się, że po odbyciu wyroku stare sprawy będą powracać, bo ktoś go obciąży albo śledczy znajdą nowe dowody. Zostając koronnym, wyrzucił z siebie wszystko, co pamiętał, wyczyścił swoją kartotekę do dna.

Nie wiedział, że niebawem sytuacja wokół niego skomplikuje się w sposób trudny do zrozumienia. Kiedyś podczas konwoju na czynności prokuratorskie wdał się z nim w rozmowę szef grupy ochronnej z Zarządu Ochrony Świadka Koronnego CBŚ. Sproket, jak nam opowiadał, ze zdziwieniem skonstatował, że policjant zna treść jego zeznań na temat Masy i sugeruje, aby je przemyślał. Natychmiast zażądał zmiany składu ochronnego. Napisał w tej sprawie pisma do prokuratury i Komendy Głównej Policji. Ale żadna zmiana nie nastąpiła, chociaż prokurator z PA w Warszawie poprosił ZOŚK o reakcję na prośbę świadka koronnego. W efekcie Sproket odmówił wyjazdów na czynności i do sądów, gdzie miał zeznawać. Inaczej mówiąc, ogłosił strajk.

Prokurator upomniał go na piśmie, informując, że taka sytuacja spowoduje utratę statusu świadka koronnego. Ale Sproket nie dał się przekonać. Jego ultimatum brzmiało niezmiennie: albo wymiana ekipy ochroniarzy, albo odmawiam współpracy. W 2014 roku odebrano mu status i wznowiono zawieszone dwa lata wcześniej śledztwo przeciwko niemu. Na podstawie jego własnych zeznań postawiono mu 162 zarzuty, w tym wiele o czyny popełnione wspólnie z Masą lub na jego polecenie.

W tym czasie Sproket skończył odbywać wyrok. Odsiedział go od deski do deski, bo nie chciał skorzystać z warunkowego przedterminowego zwolnienia. Prokurator jednak nie chciał stracić cennego świadka i zaproponował mu skorzystanie z art. 60 Kodeksu postępowania karnego, czyli z instytucji tzw. małego świadka koronnego. Ten przepis przewiduje, że przestępca, który wyzna wszystko szczerze i obciąży innych, skorzysta z nadzwyczajnego złagodzenia grożącej mu kary. Roman O. przyjął nowe warunki i został małym koronnym.

A co ze śledztwami, które wszczęto na podstawie jego zeznań? Sprawa żony Słowika i innych osób toczy się przed warszawskim sądem. Podobnie jak sprawa przeciwko grupie Skwary. Jedynie śledztwo w związku z ujawnionymi przez Sproketa przestępstwami Masy wciąż, od 5 lat, pozostaje w fazie wstępnej. Toczy się nadal w sprawie, a nie przeciwko osobie. To dziwne, bo Sproketowi za te same czyny postawiono zarzuty, a Masę oszczędzono. Na razie.

O historii relacji Sproketa z Masą opowiemy w dalszej części książki.

Sylwester Latkowski, Piotr Pytlakowski

Wydawnictwo:  Dom Wydawniczy Rebis

Tutaj można zamówić książkę >>>

 


Tutaj możesz kupić moje książki

Sklep

Rozważ wsparcie serwisu latkowski.com, moich projektów książkowych, filmowych oraz dziennikarskich śledztw. Nawet niewielkie finansowe wpłaty mają wielkie znaczenie.

Darowizny mogą Państwo dokonywać poprzez Fundację „Wolne Słowo”

Wesprzyj
0