W sprawie zabójstwa generała Papały już od pierwszych minut nie wszystko odbywało się tak, jak powinno
25 czerwca 1998 roku. Kilka minut po godzinie dwudziestej drugiej. W zamkniętym kręgu osób rozchodzi się wiadomość o zabójstwie generała Marka Papały. Przepływ tej informacji nie jest jednak zwykły. Oficer dyżurny Komendy Stołecznej niezwłocznie przekazuje wiadomość o zdarzeniu ówczesnemu komendantowi stołecznemu Michałowi Otrębskiemu. Ten jednak nie telefonuje do komendanta głównego Jana Michny, by osobiście go poinformować. Dzwoni do innych osób, między innymi polityków SLD – choć nie ma żadnych formalnych podstaw, bo byli wówczas poza rządem.
– Przyszedł do mnie Zbigniew Sobotka, który jest moim są- siadem, i powiedział, że jedzie tam z Millerem (Leszkiem, od aut.) – wspomina Hipolit Starszak, były zastępca prokuratora krajowego, znajomy generała Marka Papały. – Zapytał, czy się nie za- biorę z nimi. Odmówiłem. Oni pojechali.
Michał Otrębski zaprzecza, że informował polityków. Zapewnia, że dzwonił do komendanta głównego policji, ale przyznaje, że nie od razu. Uczynił to z miejsca zabójstwa.
– Jak na własne oczy przekonałem się, że to Papała nie żyje – wyjaśnia.
Jan Michna jednak nie pamięta, żeby dzwonił do niego komendant stołeczny. O zabójstwie generała Papały dowiedział się od dyżurnego oficera Komendy Głównej.
Jak było naprawdę, tego nie można dzisiaj ustalić, ponieważ nie podjęto na początku śledztwa decyzji o zabezpieczeniu billingów wielu osób związanych z Markiem Papałą i ze sprawą zabójstwa.
Kiedy po czasie próbowano pozyskać informację o połączeniach telefonicznych z tamtego okresu, wielu nie dało się odtworzyć ze względu na ówczesny stan techniczny central telekomunikacyjnych.
Zbigniew Matwiej był zastępcą rzecznika prasowego Komendy Głównej Policji. Pamięta, że wrócił z pracy. Przygotowywał się do snu. Po dwudziestej drugiej zadzwonił oficer dyżurny z Komendy Głównej Policji.
– Słuchaj, Zbyszek, zginął Papała. – Uznałem, że to ponury żart. Dyżurny powtarzał mi to trzykrotnie, zanim uwierzyłem, że doszło do dramatu. Zaczęli wydzwaniać dziennikarze. Pojechałem do komendy. Wbiegłem na drugie piętro do komendanta głównego. W gabinecie był też generał Wachowski. Tych dwóch pamiętam, inni wchodzili i wychodzili. Wszyscy zaskoczeni.
Pojechałem na miejsce. Zastałem tam bardzo dużo ludzi. Kręcili się wszędzie. Policjanci, dziennikarze, politycy. Widziałem ministra Budnika, komendanta stołecznego Otrębskiego, jego zastępców. Policjantów z Komendy Głównej Policji. Romana Kurnika, Leszka Millera. Kłębowisko ludzi.
– Nie zastanawiało cię, po co oni tam przyszli? – pytam.
– Byłem zdziwiony. Ale miałem inne problemy na głowie. Był niesamowity bałagan. Tego nie ukrywam.
– Politycy tak sobie po prostu chodzili po miejscu zbrodni?
– Tak. To później było napiętnowane przez wszystkie komisje w Komendzie Głównej. Potężny błąd. Dopiero kiedy przyjechałem, zaczęto taśmą oddzielać to miejsce. Przypuszczać można, że część śladów zadeptano.
– Byłem wtedy dziennikarzem PAP – mówi Marcin Trzciński, późniejszy rzecznik prasowy szefa MSWiA Marka Biernackiego. – Jako pierwszy podałem krótki komunikat do mediów.
PAP: Godz. 22.43
***pilna*** Zastrzelono Marka Papałę, b. komendanta policji.
25.6
Warszawa (PAP) – Na warszawskim Mokotowie został zastrzelony w czwartek w godzinach wieczornych Marek Papała, były komendant główny policji. (PAP) Trz/zk/
– Na miejscu zobaczyłem nieprzygotowanych ludzi – ciągnie opowieść Marcin Trzciński. – Policjanci wyglądali tak, jakby byli wyciągnięci prosto z łóżek. Zachowywali się mało profesjonalnie. Początkowo byliśmy bardzo blisko miejsca zabójstwa. Dopiero z upływem czasu zaczęto nas odsuwać coraz dalej. Po czasie zdałem sobie sprawę, że ta nieudolność policji doprowadziła do tego, że każdy z nas uczestniczył w zadeptywaniu śladów. Było nerwowo, policjanci omal nie pobili dziennikarza „Panoramy” programu drugiego telewizji publicznej, Wojciecha Nomejki, który z bliska zaczął filmować samochód Papały skopany w policyjnych światłach. Potem Nomejko przeniósł się na wiadukt, skąd robił zdjęcia.
Były szef Urzędu Ochrony Państwa, Zbigniew Siemiątkowski, wspomina:
– Pamiętam, jak czytałem pierwszy tom akt (akta prokuratorskie, od aut.), który według wszelkiej sztuki jest najważniejszym tomem. Widać było chaos śledztwa.
Generał Adam Rapacki i były prokurator krajowy Janusz Kaczmarek przyznają, że miejsce zbrodni zostało źle zabezpieczone.
Pułkownik Ryszard Bieszyński, wcześniej dyrektor departamentu postępowań karnych UOP, potem ABW, wylicza:
– Kule znaleziono w samochodzie później. Pewne rzeczy znikły z miejsca zdarzenia. Nie dokonano rutynowych czynności, które by zrobiono w przypadku każdego zabójstwa. Nie przeszukano mieszkania ofiary, zabezpieczono tylko broń generała.
Ówczesny komendant stołeczny, generał Michał Otrębski, który był na miejscu przeprowadzania czynności przez podległą mu policyjną grupę, zaprzecza zarzutom:
– Miejsce przestępstwa było prawidłowo zabezpieczone kilkanaście minut po zabójstwie – stwierdza.
Generał Józef Semik, wówczas zastępca komendanta głównego policji, który na miejscu nadzorował działania policji, nerwowo reaguje na przytoczone argumenty, wskazujące na to, że oględziny i inne czynności związane z zabójstwem były źle wykonane. Broniąc się, zwraca uwagę, że nie można zrzucać winy tylko na policję, jest prokurator nadzorujący.
– Proszę zajrzeć do protokołu oględzin, on tam się wpisał – dodaje. – Co on tam robił? Przyszedł pokibicować?
Generał Michał Otrębski dodaje:
– Ktoś, kto nie jest w stanie wskazać zabójcy, ucieka w tego typu argumenty.
– Prokuratora Jerzego Mierzewskiego (prowadzącego śledztwo w sprawie zabójstwa generała Marka Papały, od aut.) nie było jednak w tym dniu. To nie on odpowiada za oględziny.
– Tak, tam był prokurator Zbigniew Żelaźnicki – przyznaje Michał Otrębski.
Ale pozostaje przy swojej opinii.
Kolejni rozmówcy jednak wskazują inne przykłady. Funkcjonariusz policji, któremu na początku powierzono część zadań związanych ze śledztwem w sprawie zabójstwa Papały, mówi:
– W nocy, w Komendzie Stołecznej, przepisywano ponownie protokół oględzin.
Pułkownik Mieczysław Tarnowski, były wiceszef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego za rządów SLD, stwierdza:
– Analiza dwóch pierwszych tomów akt śledztwa (akta prokuratorskie, od aut.) pokazuje, że fatalnie prowadzono pierwsze czynności. Na przykład oględziny samochodu na miejscu zdarzenia i potem, gdy go przewieziono stamtąd, nie zgadzały się. Po przeczytaniu każdej strony opisu pojawiały się dwa, trzy pytania, na które nie można było znaleźć odpowiedzi. Po upływie czasu nie da się odzyskać tego, co na miejscu przestępstwa powinno być właściwie zabezpieczone.
Marek Biernacki, były minister spraw wewnętrznych i administracji, zwraca uwagę na to, że:
– W każdym kluczowym śledztwie, tam gdzie pojawiają się w tle politycy, policja, służby – sprawa Jaroszewiczów, Olewników, Blidy – dochodzi do błędów w trakcie oględzin, zaniechań w pierwszych dniach śledztwa. Tak jakby komuś zależało, aby zadeptano ślady.
W sprawie zabójstwa generała Papały już od pierwszych minut nie wszystko odbywało się tak, jak powinno.
*** Tutaj zamówisz książkę "Zabić Papałę. Ślepe śledztwo". Preorder książki ukaże się w październiku 2022 roku. Wersja limitowana, z autografem. >>>