Wołyń i popcorn
Film Wojciecha Smarzowskiego „Wołyń” poprzedza napis: „Ginęli dwa razy: najpierw od siekier sąsiadów, a potem od niepamięci, milczenia na temat ich gehenny”. Smarzowski zrobił to, co dawno powinien zrobić ktoś w polskim filmie – przerwał milczenie. Słusznie mając gdzieś polityczne przyczyny zmilczania ludobójstwa dokonanego przez Ukraińców na Wołyniu, że najważniejsze to dobrosąsiedzkie stosunki, polityczne układy.
Obojętne mi jest, czy film wzmocni negatywny stereotyp współczesnego Ukraińca, czy przeszkodzi w budowaniu mostów. Słowa Józefa Hena wypowiedziane w dzisiejszym magazynie „Wyborczej”: „Wołyń to taka sprawa, że najlepiej tylko postawić pomnik i zapomnieć. Żeby w przyszłości było inaczej. Komorowski próbował iść tą drogą” – są nie do przyjęcia. Wiem jedno, na kłamstwie niczego się nie zbuduje.
Inna sprawa, że czytając niektóre opinie o filmie Smarzowskiego zastanawiałem się nad naiwnym przekonaniem o sile kina. O obawach przed emocjami, jakie może wyzwolić film „Wołyń”. Nie będzie trzęsienia ziemi. Nikt nie będzie wyrzucał z domu ukraińskich sprzątaczek i ukraińskich robotników z budów. Wczoraj na prawie pełnej sali kinowej sporo ludzi oglądając wstrząsające sceny rzezi spokojnie jadło popcorn i popijało colą.
I to, co najważniejsze. To dobry film.