Przykrywkowcy, kim właściwie są?
Pracując nad filmami, książkami i artykułami, stykałem się z pracą przykrywkowców i poznawałem ich osobiście. Udało mi się niektórych nakłonić, by opowiedzieli o sobie i o najbardziej niebezpiecznej profesji w policji w serialu dokumentalnym „Przykrywkowcy. Podwójna gra” zrealizowanym dla Canal+ (2019). Serial przez długi czas pod naciskiem szefostwa CBŚ P wylądował na półce i wszczęto postępowanie prokuratorskie. Przesłuchano w nim kilkudziesięciu świadków, trwało ponad rok. Obecnie serial trafił na antenę kanału AXN. W 2010 roku opublikowałem z Piotrem Pytlakowskim książkę „Agent Tomek i inni. Przykrywkowcy”. O agencie Tomaszu Kaczmarku opublikowałem także artykuły na łamach tygodnika „Wprost”. Nie były to pochlebne publikacje o nim i jego działaniach, w ramach pracy w CBA. Ostatnio znów zrobiło się głośno o agencie Tomaszu Kaczmarku. W książce „Podwójna gra” (2012) także wracam do kulis działań tej elitarnej grupy w policji i służbach. Poniżej publikuję wstęp z tej książki, pisząc krótko o tym, kim właściwie są agenci specjalni działający pod przykryciem, potocznie zwani przykrywkowcami?
To policjanci do zadań specjalnych prowadzący podwójną grę. Korzystanie z agentów tajnych służb to metoda stosowana na całym świecie od wieków. Już w starożytności szpiedzy podszywali się pod inne osoby, aby zdobyć najskrytsze informacje o zamiarach wrogów. Nie bez powodu szpiegostwo jest określane mianem najstarszej, obok prostytucji, profesji świata.
Prawo do prowadzenia kombinacji operacyjnych i operacji specjalnych, w tym do używania funkcjonariuszy pod przykryciem, ma przede wszystkim policja i jej elitarna jednostka Centralne Biuro Śledcze. Powstało w 2000 roku i służy do zwalczania najgroźniejszych gangów. Od 2007 roku podobne metody (pracę pod przykryciem) do walki z przestępczością kryminalną stosuje też Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Używa kamuflażu wyłącznie do celów kontrwywiadowczych, a jej przykrywkowy (szpiedzy) działają poza granicami Polski. Podobnie postępuje Służba Wywiadu Wojskowego. Jako ostatnie do tego grona dołączyło Centralne Biuro Antykorupcyjne.
Pierwsza polska operacja specjalna z udziałem przykrywkowca miała miejsce 6 lipca 1990 roku w motelu „George” pod Warszawą i była nielegalna. Próbowano wyprzedzić epokę – wówczas nie istniały jeszcze podstawy prawne pozwalające na stosowanie policyjnej prowokacji, ale prowadzący akcję przeciwko bossom gangu pruszkowskiego byli tak zdeterminowani, że spróbowali metody mniej formalnej. To była pierwsza nieudolna próba. Padły strzały. Jeden ganster zginął, drugi został ranny. Sąd nie pozostawił na policjantach suchej nitki. Bandyci zostali oczyszczeni z zarzutów.
W połowie lat dziewięćdziesiątych policja intensywnie szukała sposobów walki ze strukturami gangsterskimi. W Polsce rządziły gangi, na ulicach odbywały się strzelaniny, płonęły samochody i lała się krew, a państwo bezradnie rozkładało ręce. Kilku policjantów postanowiło nie przyglądać się temu bezczynnie. Byli to; Adam Rapacki (były wiceminister spraw wewnętrznych), Sławomir Śnieżko, Jerzy Nęcki, Mirosław Nowacki i Tomasz Warykiewicz. Adam Rapacki nawiązał kontakty ze Scotland Yardem. Zaprosił policjantów z Anglii, by opowiedzieli o agentach działających pod przykryciem i akcjach, które dzięki nim przeprowadzono i po których przestępcy trafili za kratki. Agentów specjalnych działających pod przykryciem, czyli funkcjonariuszy udających gangsterów, wykorzystywały już od dawna inne policje.
Od początku założono, że będzie zbudowany własny system. Dlaczego? Wyjaśnił to Tomasz Warykiewicz, zwany Wrzaskunem: – W Ameryce przykrywkowiec to agent jednorazowego użycia. Często kończy w czarnym foliowym worku. Przyznał, że oparto się jednak na wzorcu angielskim. Warykiewicz, który najlepiej z całej czwórki znał angielski, tygodniami ślęczał nad przepisami angielskiego prawa regulującymi pracę przykrywkowców. Pierwszymi agentami pod przykryciem zostali oni sami. Rapacki dostał numer 100.
W 1996 roku zorganizowano specjalną grupę w Wydziale V w Biurze Przestępczości Zorganizowanej przy Komendzie Głównej Policji, która miała zajmować się operacjami specjalnymi pod przykryciem. Specjalna grupa to brzmi dumnie. A było ich zaledwie kilku i jeden pokój, a w nim spartańskie warunki. Stolik, kilka krzeseł i biurko jako jedyne wyposażenie.
– Walczyliśmy o papier. Mieliśmy jedną sekretarkę – wspomina Tomasz Warykiewicz . – Adam Rapacki zaproponował, by dołączył do nas Jurek Nęcki. To my go na szkolenie, wycieramy nim podłogę i okazuje się, że on ma równo wszystko poukładane w głowie. Decydujemy, że zostanie naszym przełożonym, bo my tego nie chcemy, za dużo jeszcze mamy do zrobienia. Nie chcieliśmy mieć administracji na głowie. Jurek dostaje ważne zadanie, ma napisać pierwszą instrukcję, która potem będzie wydana w formie zarządzenia komendanta głównego policji. Dyskusje nad nią trwają nocami, dniami, bez końca. Powstaje cała nowa nomenklatura. Pojawia się pojęcie „operator” (policjant działający pod przykryciem), nazewnictwo związane z legalizowaniem, sposób rozliczanie funduszy na oświadczenie. Do tej pory takiej możliwości nie było. Każdy musiał przynieść paragon, rachunek, fakturę. A tu gość pisał oświadczenie: wydałem tyle i tyle.
W tym czasie rodzi się w mojej głowie pomysł zetbezetów, czyli jedynej na świecie formacji, która pozwala na zabezpieczanie policjantów pod przykryciem i integrowanie tych ludzi bez dekonspiracji. W USA jest tak, że przykrywkowiec chowa legitymację policyjną pod wycieraczkę, pistolet zaś do bagażnika. A system zabezpieczenia polega na tym, że za nim jadą samochody z antenami i ze SWAT. Mają największą na świecie śmiertelność wśród przykrywkowców. Po tym, jak Stańczyk (Jerzy Stańczyk, były komendant główny policji) porozrzucał Pezety po Polsce, tworząc oddziały, myśmy teoretycznie w nich pracowali, ale fizycznie byliśmy w Warszawie. Katastrofa, jeśli chodzi o przepisy.
Najpierw, w 1995 roku, wytypowano 12 ludzi. Podczas kursu każdy z nich miał kontakt z 20 wykładowcami i instruktorami. Przez dwa tygodnie 24 godziny na dobę przyglądano się starannie wybrańcom. Potem klasyfikowano: nadaje się lub nie. W przypadku oceny pozytywnej wnioskowano do dyrektora Biura Przestępczości Zorganizowanej o nadanie funkcjonariuszowi numeru. Kurs przeszło kilku policjantów.
Adam Rapacki tak wspominał tamten czas:
– W roku 1995 napisałem pierwszą koncepcję dla operacji specjalnych. Jeszcze nie było zakupu kontrolowanego, część rzeczy była robiona w ramach kombinacji operacyjnych. Trzeba było bardzo uważać, żeby nie przekroczyć cienkiej linii. Zatrzymywaliśmy klientów z karabinami, z materiałem wybuchowym, a nie pokazywaliśmy naszych ludzi. Nie mogliśmy pokazać, że w jakimś stopniu to my kupowaliśmy coś od nich, czy robiliśmy coś z nimi. Tę ryzykowną koncepcję zaakceptował Jurek Stańczyk. Powoli zaczęliśmy stawiać zręby pod cały system operacji przykrywkowej. Robiliśmy akcję, w której nie pokazywaliśmy kulis. Nie wszystko mogliśmy pokazać w sposób procesowy, bo do pokazania nie było postaw prawnych.
W 1995 roku nastąpiły zmiany w ustawach policyjnych i wreszcie dostaliśmy możliwość prowadzenia operacji specjalnych, zakupu kontrolowanego, dostaliśmy nowe narzędzia do walki z przestępczością. Pierwszą operację specjalną zgodnie ze sztuką zrobiłem w 1997 roku w sprawie o narkotyki.
W Polsce rzeczywiście stworzono unikalny system operacji specjalnych pod przykryciem. Powstały fachowe określenia, takie jak na przykład PPP, czyli policjant pod przykryciem (w żargonie policyjnym nazywany też operatorem), ZBZ – Zespół Bliskiego Zabezpieczenia. W każdej operacji specjalnej z udziałem przykrywkowca działała grupa zadaniowa. Na jej czele stał dowódca zwany covermanem,który prowadził akcję i podejmował decyzje. To wyłącznie z nim kontaktował się przykrywkowiec (operator). Zwykle w pobliżu działał też inny policjant pod przykryciem. Ten z kolei miał jedno zadanie – dyskretnie chronić operatora. Ochroniarze też są starannie wyselekcjonowani, również kończą skomplikowane szkolenia i podobnie jak przykrywkowcy toczą niebezpieczne gry. Wchodzą w skład Zespołu Bliskiego Zabezpieczenia (ZBZ, czyli Zetbezetu).
Zetbezety nadzorują przykrywkowców, służą im radą, a kiedy trzeba idą z pomocą. Zawsze znajdują się w pobliżu. Wynajmują pokój w hotelu albo korzystają z mieszkania konspiracyjnego. Dla świata zewnętrznego są niewidzialni. Agent specjalny kontaktuje się z nimi za pomocą ustalonych szyfrów.
Kiedy przykrywkowcy wykonują operację specjalną, dostają nową tożsamość, czyli, jak nazywają policjanci, zostają zalegendowani. Wyposaża się ich w spreparowane dokumenty i od tej pory noszą nowe imię i nazwisko, posługują się fikcyjnymi numerami PESEL i NIP. Uczą się na pamięć nowych życiorysów. Tak przygotowani próbują wejść w strukturę gangu. Aby wejść w przestępczy światek, potrzebują kogoś, kto ich wprowadzi na mafijne salony. Czasem jest to przyłapany na przestępstwie gangster, który zgadza się na współpracę w zamian za złagodzenie kary, czasem sami muszą szukać dojścia do interesujących ich ludzi.
Przykrywkowcy na żadnym etapie operacji specjalnej nie ujawniają swojej tożsamości. Po jej zakończeniu także zostają anonimowi, nawet przed sądem.
Książkę można zamówić tutaj >>>
Obejrzyj kulisy powstawania serialu „Przykrywkowcy. Podówjna gra.”